Zmienię trochę kolejność i zacznę od P.S. Właśnie się zorientowałam, że tytuł jest dość znamienny dla dzisiejszej daty. To nie jest zamierzone działanie to przypadek.
TYTUŁEM WSTĘPU
Marzec. Tak sobie siedzę i dłubię w Internecie po ulubionych stronkach. Chorwacja latem już zaplanowana, niedawno wróciłam z podróży więc nic nowego nie planuję….ale popatrzeć przecież nie zaszkodzi. Znacie to, prawda? Jaaasne, że znacie.
:lol: No i : WOOOOW
:shock: : deal na f4f. Australia. Pieniądze jakieś małe jak na ten kierunek i termin, żal nie polecieć. Szybkie info do już sprawdzonej ekipy. Pada pytanie: lecicie do Australii? Na święta, jakieś 3,4 tygodnie. Sprawdzonej ekipie nie trzeba tłumaczyć, że nie można się długo naradzać - po paru minutach jest decyzja: „lecimy”. Druga część sprawdzonej ekipy właśnie bawi się w jakimś klubie i nie słyszy co się do niej mówi. Pozostaje komunikacja sms – owa. „Lecimy w grudniu do Australii, dasz radę załatwić sobie „wolne” na studiach?” Odpowiedź pada natychmiast: „dam” No dobra – błyskawiczny research po stronach internetowych: wykresy pogodowe, gdzie deszczowo gdzie słonecznie, gdzie fajnie gdzie mniej fajnie, odkopanie wiadomości i decyzja zapada: Dublin - Melbourne, Perth – Dublin. Wypieki na twarzy – w jednym oknie strona brazylijskiej Expedii, w drugim tłumacz Google, w trzecim przelicznik reali. Kupione. Radość, radość….. podszyta odrobiną strachu bo to przecież … no, wiadomo co… No ale dobra. Z karty zdjęli. Na stronie Emirates bilety są, miejsca wybrane. Pozostaje mieć nadzieję. Mija miesiąc, potem drugi – można wziąć głęboki oddech. Przyszedł czas na kolejny etap. Internet furczy od przegrzania, godzinami siedzę i czytam, czytam…. Przechodzę wszystkie kolejne etapy planowania: euforia, frustracja i w końcu pragmatyzm. Bo nie da się wszystkiego zobaczyć. Nie przy sposobie podróżowania, który lubię najbardziej. Bo jakkolwiek szanuję decyzje ludzi, którzy robią RTW w 15 dni ( ba! podziwiam nawet) to wiem, że ja tak nie lubię. Ani nie lubią tego moi współtowarzysze. Lubię się „zadomowić” w podróży. Ostatecznie podróż zostaje złożona: 8.12. – wylot do Dublina 9.12 – wylot z Dublina 11.12 godz. 2:05 Melbourne 11.12 godz. 6:50 Melbourne – Launcheston (Tasmania) 14.12 Launcheston – Sydney 17.12 Sydney – Melbourne 19.12 Melbourne - Perth 19.12 – Perth – zachodnim wybrzeżem do Coral Bay 20.12 - 22.12 Coral Bay 23.12 – 27.12 Exmouth 27.12 – 30.12 podróż do Perth – wylot 22:05 31.12 godz. 11.20 – przylot do Dublina 01.01 godz.10.00 - wylot do Szczecina
Uff – no to się narobiłam
:P W trakcie planowania pojawiło się kilka „zonków”…. Opisałam je…. I skasowałam bo okazało się, że wszystkie sprowadzają się do jednego: do cen. Że są wysokie to wiedziałam. Ale że wybrałam sobie najdroższy z możliwych terminów to już nie bardzo. Dotyczy to wszystkiego co niezbędne w podróży: noclegów, jedzenia, przelotów i wynajmu samochodów. Dlatego przestrzegam chętnych do podróżowania po Australii – omijajcie termin Bożego Narodzenia szerokaśnym łukiem. Australijczycy gromadnie wyjeżdżają w czasie świąt i właściwie wszystkie lepsze (czyt. tańsze) miejscówki są pozajmowane. W maju! Na grudzień! Przesadzili. No wiem, fajnie mieć święta na plaży.
Tak naprawdę to był to jeden z celów, jedno z marzeń, który właśnie udało mi się zrealizować… Porównywałam ceny i tak na serio to minimum 20 - 30% trzeba dodać. W przypadku wynajmu samochodów nawet do 100% w okresie świątecznym. Dużo. Z drugiej strony to był jedyny możliwy termin, w którym mogliśmy polecieć wszyscy. Żaden inny nie wchodził w rachubę. Czyli siła wyższa. A jak siła wyższa to nie ma co marudzić. Aaa! I jeszcze zaobserwowałam u siebie bardzo ciekawe zjawisko: na początku planowania podróży te ceny mnie zabijały - z czasem coraz bardziej przyzwyczajałam się do ich poziomu. Trochę może o sposobie naszego podróżowania. Nie podróżuję budżetowo i nie wstydzę się tego. Nie podróżuję też ekskluzywnie i też się tego nie wstydzę. Podróżuję tak, żeby było mi wygodnie ale nie za wszelką cenę. Podróżuję na poziomie średnim cenowo. Szanuję też ludzi, którzy lecą w ciemno – nic niezarezerwowane, wszystko znajdzie się na miejscu. Też tak czasem robię ale nie lubię tego. Powód jest bardzo prozaiczny: jak już gdzieś lecę to czymś najbardziej wartościowym jest dla mnie czas. A znacznie się on kurczy, kiedy trzeba szukać miejsc do spania. Oczywiście nie wszędzie się to sprawdza więc podróżowanie w ciemno też mam przerobione. Ale wolę mieć adres w garści wbić w nawigację/wsiąść do busa, dojechać, zostawić bagaż i w drogę. Tak wolę. Czyli muszę w taki sposób zaplanować podróż, by stała się marzeniem, a nie koszmarem
;) Mam (a właściwie wszyscy mamy) taką dziwną przypadłość, że planując podróż zwracamy szczególną uwagę, żeby nie oddalić się zbytnio od jakiegoś zbiornika wodnego. Oddalenie na odległość większą niż 1 km powoduje dziwny niepokój, rozdrażnienie, skłonność do konfliktów wręcz frustrację
;) Tak jest wszędzie – na każdym wyjeździe. Dlatego tak uwielbiamy wyspy. A Australia? Tam wszystko (prawie) kręci się wokół wody. Bo jeżeli kontynent jest jednym krajem to jest tak jakby wyspą. Dużą wyspą…. Bardzo dużą… Bardzo, bardzo dużą.
NO TO WYRUSZAMY…
DUBLIN
Wyjazd o 7 rano ze stacji PKP w Szczecinie busem InterGlobus. Bilety kupione na Grouponie za niespełna 25 zł. Samolot mamy o 11:35, ok. 9:30 jesteśmy na lotnisku Schoenefeld. Mamy jeszcze czas na zakup obowiązkowego zaopatrzenia na wakacje – Bacardi ma świetną promocję
:lol: . Lecimy irlandzką linią AirLingus. Dublin wita nas piękną, słoneczną pogodą. Nocleg mamy zarezerwowany w Travelodge Dublin Aiport South 18 EU od osoby. Hotel bardzo przyzwoity, oferuje też transfer z i na lotnisko po 3EU/os. Bardzo dobry stosunek jakości do ceny, profesjonalna i miła obsługa. Doba hotelowa zaczyna się o 15 - my jesteśmy ok. 13 i pomimo, że na stronie hotelu widnieje informacja, że za wcześniejsze zakwaterowanie należy dopłacić – pokoje dostaliśmy od razu, bez dopłat. Plan był taki, że zostawiamy bagaże i ruszamy do miasta. Ale jak to bywa: plan planem a życie życiem. Dwie z nas mają objawy jetlaga giganta (?!) : nudności, ból głowy, krańcowe zmęczenie jak po stugodzinnej podróży. Pewnie jakiś wirus ale zaczynam mieć obawy o nasze samopoczucie w Australii… Nasze zwiedzanie rozpoczyna się więc zażyciem środków przeciwbólowych i głębokim, długim snem. Do centrum ruszamy, kiedy na zewnątrz jest już ciemno. Bilety do Temple Bar 2,80 EU/os. Kupujemy w autobusie –przyjmowane są tylko monety. Autobus nr 13 właściwie spod hotelu. O Dublinie nie czytałam zbyt dobrych opinii. Może w świetle dziennym wygląda inaczej, może gorzej. Nam nocny Dublin podobał się bardzo. Może sprawiła to atmosfera zbliżających się świąt ale ulice Temple Bar wyglądają przepięknie. Są oświetlone, pełne ludzi, wystawy jak z powieści Zoli. Zresztą cały Temple Bar ma dla mnie właśnie magię ubiegłego stulecia. Wczesnego stulecia.
W końcu lądujemy w The Quays Bar. Panowie oczywiście zamawiają Guinessa - my pijemy irlandzki cydr. Atmosfera jest fantastyczna a staje się jeszcze lepsza kiedy zaczynają grać muzykę na żywo. Obiecujemy sobie, ze wrócimy tam na Sylwestra, w dzień powrotu z Australii.W PODRÓŻY
Rano zamawiamy śniadanie w hotelu 6,5 Eu/os. Szwedzki stół, śniadanie bardzo dobre. Z obsługą hotelu umówiliśmy się już wcześniej mailowo, że zostawimy u nich na trzy tygodnie torbę z zimowymi rzeczami. Dzięki temu nie musieliśmy targać ze sobą ciepłych rzeczy do Australii. Nie wiem, czy zgadzając się na torbę zdawali sobie sprawę z jej wymiarów ale nie mrugnęli nawet okiem. Mili ludzie. Do Australii lecimy Emirates. Standard linii bardzo dobry. Wybaczcie, że bez zdjęć, bez dokładnych opisów ale dla mnie lot samolotem to tylko sposób na przemieszczenie się z punktu A do B. Ten lot był najdłuższy w moim/naszym życiu. Wylot o 13, lądowanie w Dubaju o 00:25, wylot o 3:00, lądowanie w Kuala Lumpur o 13:50, wylot o 15:30, lądowanie w Melbourne o 2 w nocy. Jesteśmy skołowani tą zmianą stref, nasze organizmy są trochę otumanione i nie wiedzą już chyba czy powinny spać, czy wstawać czy może tańczyć i śpiewać rocka
:lol: Na dodatek to nie koniec naszej podróży: o 6:50 mamy lot na Tasmanię bo tam zaczynamy nasze zwiedzanie Australii. W końcu szczęśliwie lądujemy po 26 godzinnej podróży.
I tu zaczyna się krótka seria naszych niepowodzeń. A najgorsze, że wszystkiemu winni byliśmy sami. Ku przestrodze. Cały proces wyjścia z lotniska trwał dość długo – godzinę. Przed przejściem przez szereg punktów kontrolnych wyrzucamy wszystkie produkty, które nam zostały po podróży. Do Australii nie wolno wwozić wielu rzeczy: produktów żywnościowych, drewna, nasion, roślin, skóry. Jeżeli chcesz je wwieźć musisz wypełnić specjalną deklarację (zresztą jeżeli nie chcesz to też musisz) http://www.evisastoaustralia.com/section06/customs.pdf My nie deklarowaliśmy nic oprócz leków – tak na wszelki wypadek – nie wiemy jakie leki są tam zabronione. Zostaliśmy przepytani o rodzaj leków i przepuszczeni z pieczątką. Uff… Takie wielkie uffffff bo już poza wszelkimi kontrolami okazało się, że Maja przemyciła jabłko.
:oops: Trzeba było widzieć obłęd w jej oczach, kiedy je odkryła
:mrgreen: Złapała je, schowała pod bluzkę i wywaliła do kosza jakby to była bomba. Wszystko z prędkością błyskawicy. Przechodzimy na terminal krajowy bo stamtąd mamy lot do Launcheston. Na wielkiej tablicy jeden, jedyny lot świeci na czerwono napisem cancelled. Taaaak....
:( Nasz. Następny jest o 8:00 więc czekamy cierpliwie aż otworzą check-in, żeby przebudować lot. Otwierają o 6. Pani jest bardzo miła ale rozkłada ręce. Mówi, że najwcześniejszy lot jest o 13 bo wszystkie inne są pełne. Podobno dostaliśmy informację na maila i nie wybraliśmy wcześniejszej godziny. No pewno, że nie wybraliśmy bo w tym czasie byliśmy na wysokości 10000 m nad ziemią
:evil: . Czyli czeka nas 10 godzin na lotnisku. Na zewnątrz mży i niezbyt ciepło – temperatura ok. 15 C. Próbujemy przespać się na lotnisku ale wszystkie najlepsze „miejscówki” są zajęte. Miejscówkę robimy sobie sami łącząc dwa rzędy foteli a w środek wstawiamy walizki.
Nie jest to jednak zbyt przyjazne lotnisko do spędzenia kilku godzin.
Rada nr 1: jak masz dużo lotów czy innych rezerwacji daj komuś zaufanemu hasło do swojego maila tak, żeby w takich przypadkach mógł za Ciebie podjąć decyzję. Gdybym tak zrobiła, na Tasmanii byłabym o 8 a nie o 14.30 i (co najważniejsze) mielibyśmy jeden dodatkowy dzień. I odwiedzilibyśmy Tahune Forest. Po otwarciu sklepów kupujemy na lotnisku starter za 40 $ w YesOptus – wersja 20-dniowa z codziennym doładowaniem Internetu 500 MB /dzień , nielimitowane rozmowy i sms-y. Pytamy, czy na Tasmanii jest zasięg (czytałam wcześniej, że tylko Telstra ma zasięg w niektórych miejscach dlatego wolę się upewnić) Pani potwierdza z pełną stanowczością. No więc proszę szanownej Pani – nie ma. Przynajmniej tam, gdzie mieszkaliśmy nie ma. I w wielu innych miejscach na Tasmanii też nie ma. Nie wspominając o Internecie, którego też nie było w wielu miejscach szczególnie w WA. Powiedziano nam później, że to faktycznie Telstra właśnie ma najlepszy zasięg w Australii. Ale potwierdzić nie mogę.
Przy okazji tego długiego czekania z ciekawością obserwowałam proces „łapania” taksówek na lotnisku w Melbourne. Są dwa główne terminale tuż obok siebie: krajowy i międzynarodowy. Przed każdym z nich na chodniku są wytyczone miejsca oznaczone numerami. Przy każdym stoi pani lub pan porządkowy. Kolejka ustawia się za nimi. Taksówki przejeżdżają ciągle a Pan wskazuje im, żeby jechali dalej. Nie wiedziałam dlaczego wiec poszłam sprawdzić, gdzie lądują te taksówki, którym on z niewiadomych przyczyn nie pozwala zatrzymać się, mimo, że ludzie czekają.. I wyszło, że chodzi o sprawiedliwy podział miedzy terminalami i prawdopodobnie między innymi stanowiskami taxi na lotnisku bo pan porządkowy z terminala krajowego też odsyłał taksówki dalej. Bo gdyby wszystkie taksówki stawały przed terminalem międzynarodowym, który jest pierwszy to klienci z innych miejsc czekaliby do… długo by czekali. Wróćmy do moich obserwacji jednego punktu taxi. Na stanowiska przy ulicy wpuszczana jest taka ilość osób ile jest numerowanych miejsc i pan wskazuje taksówkom, że mogą podjeżdżać. Ustawiają się dokładnie po kolei przed numerowanymi miejscami. Jeżeli wśród oczekujących jest duża grupa lub grupa z dużym bagażem to pan ustawia ich na stanowisku obok siebie i wołając taksówki rysuje rękami w powietrzu znak prostokąta lub pokazuje na palcach ilość osób. Odpowiednio duży pojazd podjeżdża na wskazane stanowisko. Logiczne to, prawda? Po jakimś czasie okazuje się, że w Australii wiele rzeczy jest logicznych.
W końcu doczekaliśmy się naszego lotu. Mając nadzieję, że wraz z końcem podróży skończą się nasze „nieszczęścia” wysiadamy w pięknej, słonecznej pogodzie na lotnisku Launcheston. Jestem szczęśliwa bo pogoda na Tasmanii jest okropnie kapryśna – ostatnie dni sprawdzania na mapach pogody były bardzo przygnębiające – deszcze i zimno. Mamy zarezerwowany Mitsubishi Outlander w Thrifty. Z kodem wyszło coś ok. 650 zł. Jeszcze nie zapłacone. Jak się okazuje: na szczęście nie zapłacone. Taaaak…. Kierowcą w Australii ma być mój mąż. Jeszcze kilka dni przed wyjazdem okazuje się, że jego międzynarodowe prawo jazdy gdzieś zginęło wyrabiamy więc nowe. Przy okienku Thrifty okazuje się, że rezerwacja jest, MPJ jest. Taaaak….. Brak tylko krajowego prawa jazdy. Zostało w domu. Co to oznacza? Że nie wypożyczą nam samochodu….. Kategoryczne nie. Próbujemy w innych wypożyczalniach Avis, Europcar… – wszędzie otrzymujemy odpowiedź negatywną. Nie myślcie sobie, że są niegrzeczni. Są bardzo mili, starają się pomóc, pan z Europcar dzwoni nawet do szefa. Brak zgody. Wstyd się przyznać – nerwy po kolei strzelają jak postronki każdemu z nas – oskarżenia, wyrzuty (głownie ja i mąż). Cała nasza podróż wisi na włosku - opierać się miała na podróżowaniu samochodem – na Tasmanii, w Viktorii i WA. Tasmania nie jest zbyt dobrze skomunikowana – do naszego domu w Binalong Bay mamy 200 km. Potem Great Ocean Road. Do tego Western Australia jest przewidziana na przejechanie ok. 4000 km i tam samochód mamy już opłacony z góry. W Thrifty właśnie. Dramat. Miły Pan z Europcar widząc naszą rozpacz podpowiada, żebyśmy poszli do Redspot Six „tylko tam możecie coś załatwić” – mówi – „tam szef jest w tej chwili”. Miał rację. Po wysłuchaniu naszych wyjaśnień wypożyczają nam Kię Carnival. Kosztuje nas to 460 zł więcej niż poprzednia opcja. Trudno. Gapowe. Przy czym wyższa cena nie wynika z tego, że chcą wykorzystać nasz problem – samochód jest po prostu wyższej klasy. Od razu napiszę jak poradziliśmy sobie dalej. Zadzwoniliśmy do domu, do Polski i poprosiliśmy o przesłanie prawa jazdy do wypożyczalni w Melbourne (po uprzednim skontaktowaniu się z wypożyczalnią i uzyskaniu ich zgody). Ta przyjemność kosztowała nas 319 zł. Prawo jazdy szybką przesyłką kurierską zostało dostarczone w ciągu 2 dni roboczych. Czekało na nas, kiedy wylądowaliśmy w Melbourne. Rada nr 2 Co najmniej dwie osoby muszą mieć komplet dokumentów pozwalających na poruszanie się w danym kraju. MPJ kosztuje tylko 30 zł na 3 lata i jest wyrabiane „od ręki” - przynajmniej w moim WK. Koniec rady. Jest po prostu zbyt oczywista, żeby ją rozwijać.
TASMANIA
O 15 zaczynamy swoją australijską przygodę. Wsiadamy do super wygodnego, super drogiego samochodu.
Zmierzamy do Binalong Bay – tam zamieszkamy przez najbliższe 3 dni. W samochodzie co chwilę słychać „patrzcie tam, o ja! tam popatrzcie, Boże, jak pięknie”. Wydawałoby się - zwykła droga. Zauroczyła nas po kilkunastu kilometrach. Bo piękno Tasmanii polega na widokach: pusto, natura nienaruszona, soczysta zieleń, krowy i owce na zboczach. W tle góry. Brak samochodów, ludzi też właściwie nie widać. Po drodze mijamy małe wiejskie miasteczka. Brzmi jak opis wiejskiego landszafciku? I tak jest. Mądry był Tuwim kiedy pisał: Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia… Bo już jesteśmy zakochani. I biadolimy, że mamy tak mało czasu na ten najmniejszy stan w Australii a jeden cały dzień rozpłynął się na lotniskach
:( .
Krowy na Tasmanii. Nie śmiejcie się ale one jakieś inne są. Inne niż nasze mućki. Po pierwsze czyste i błyszczące. Po drugie ciekawskie bardzo. Kiedy podchodziliśmy do pastwiska wszystkie uciekały na bezpieczną odległość. Kiedy odchodziliśmy podążały całym stadem za nami. Kiedy odwracaliśmy się w ich stronę stawały, ustawiały się w szeregu i przyglądały się zaciekawione.
Opiekę nad stadem sprawuje potężny byk. Kiedy próbowaliśmy podejść bliżej odstraszał nas rykiem.
Krowy zresztą fascynowały nas przez cały pobyt
:lol: – tu małe cielaki z Victorii:
No dobra – ja Wam tu o krowach a Australia czeka. Mamy mało czasu na dojazd bo po drodze musimy jeszcze zrobić zakupy w Świętej Helenie oddalonej od Binalong 11 km a sklepy zamykają o szóstej. Zresztą te zakupy to kolejne przeżycie.
:shock: Ostatnia moja rada - nr 3: nie przeliczaj – przyjmij na klatę coś co wiesz od momentu, kiedy postanowiłeś/aś pojechać do Australii i nie przeliczaj. Po prostu kupuj co musisz/chcesz kupić i nie psuj sobie pobytu faktem, że prawdziwy chleb kosztuje 20 zł, za kg ryby zapłacisz nawet 150 (red snaper - mniam) a za limonki 100 zł/kg. Przy czym: są też tańsze ryby, masło kosztuje ok. 2,70 $, wodę można kupić za 1$ /1,5 litra, ciągle są jakieś promocje no i w końcu – Coles jest tańszy od IGA. Ale my kupowaliśmy podstawowe produkty w IGA bo Coles’a nie ma po prostu w małych miasteczkach. W każdym razie jedzenie po prostu trzeba wliczyć w koszty.
:D Gwarantuję Wam – przyjęcie do wiadomości, że nie można przeżyć bez jedzenia daje natychmiastową ulgę. Bo np. na Tasmanii jest wołowina, której smak rekompensuje jej cenę. Mango też smakują niebiańsko. I wiele innych rzeczy. Żeby nie zapomnieć o czereśniach na które właśnie był sezon … No i Tim-Tam’y. A! ale za wodę nie płacimy nic – kranówka jest lepsza niż butelkowana. W pozostałych miejscach Australii, w których byłam jest wstrętna – trzeba było wydawać kasę na mineralkę. Kiedy dojeżdżamy do domu okazuje się, że jest uroczy jak cała Tasmania.
Przeszklony salon z widokiem na morze i kominek – rzecz bardzo przydatna bo wieczory i noce na Tasmanii są chłodne nawet w lecie. Temperatura oscyluje w okolicach 10 °C z tendencją zniżkową. Ale najważniejsze jest położenie – w odległości kilkunastu metrów od pięknej białej plaży w Zatoce Ogni. Po plażach Zanzibaru nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zobaczę takie piękne połączenia kolorów - ten biały piasek, turkusowe morze …. Bay of Fires to jedno z piękniejszych miejsc jakie widziałam w Australii. W komplecie z białym piaskiem i przepięknym kolorem wody otrzymałam jeszcze wielkie kolorowe głazy poukładane jak w przestrzennych puzzle. Plus intensywna zieleń. W zatoce po raz pierwszy ogarnia mnie to uczucie euforii, które pewno wszyscy dobrze znacie: po wielu miesiącach planowania, czytania i oglądania - mieć TO właśnie miejsce tuż przed oczami. Zresztą… niech przemówią zdjęcia.
Wśród skał zdarzały się też smaczki typu "woow jakie to wielkie"
:lol:
Czytałam na blogach, że nazwa zatoki powstała od koloru skał pokrytych czerwonymi i pomarańczowymi porostami. To nieprawda. Nazwę zatoce nadał w XVIII wieku kapitan Furneaux, który płynąc tam zobaczył na wybrzeżu ogień rozpalony przez Aborygenów. Te porosty faktycznie dają całą gamę kolorów: od białych, żółtych przez ceglaste aż do ognistej czerwieni. Dużo zależy od pory dnia i naświetlenia. Sama zatoka ma kilkanaście kilometrów - przez te trzy dni ciągle odkrywaliśmy nowe widoki. Tu zejście do zatoki tuż koło naszego domu:
I "nasza" cześć zatoki:
Pierwszego dnia, wieczorem, już w domu, dostajemy jeszcze dawkę adrenaliny. Na tarasie obok drzwi wejściowych pojawia się takie stworzenie:
Widzicie jego wielkość? Dom był pokryty deskami panelowym i Edward (z racji rozmiaru dostał własne imię) siedział na ścianie. Był wielkości rozwartej ręki. Wyobraźnia już podsunęła mi całe hordy pałętających się wokół nas pająków. I wiecie co? Edward był właściwie ostatnim pająkiem, którego widziałam. Nie licząc tego z ostatniego dnia pobytu w Australii, który - z racji niewielkich wymiarów (pudełko od zapałek najwyżej) - nawet nie zasłużył na chrzciny. Został po prostu przez litościwego Łukasza wyrzucony z domu (czy jak tam nazwać miejsce, w którym wtedy mieszkaliśmy) Nie wiem czy udało mi się dobrze go wyśledzić w internecie ale podejrzewam, że to Huntsman: pająk, który nie snuje sieci tylko poluje na zdobycz – zwierzątko właściwie nieszkodliwe dla człowieka. Druga sprawa, że będąc tam nic nie wiedzieliśmy o jego zamiarach w stosunku do nas, więc traktowaliśmy go z należnym mu respektem (głównie pytaniami żeńskiej części wycieczki przed wyjściem: „a Edward jest?” )Kolejnego dnia jedziemy do parku narodowego Freycinet. To tam znajduje się Wineglass Bay – zatoka, której zdjęcie pojawia się we wszystkich przewodnikach reklamujących Tasmanię i o której mówi się, ze jest jedną z najpiękniejszych zatok świata. Wjazd do parku kosztuje 22 $ za samochód osobowy bez różnicy ile osób w tym samochodzie siedzi. To chyba taki standard bo we wszystkich parkach, które odwiedzaliśmy cena była taka lub bardzo zbliżona. Co ciekawe wejście pieszo pojedynczej osoby kosztuje niewiele mniej – 11$. Jest jeszcze możliwość wykupienia karnetu na wszystkie parki na Tasmanii (56$). Na parkingu, gdzie zostawiamy samochód mamy pierwszą styczność ze zwierzakami Australii: na powitanie wychodzą (wykicuja?) urocze walabie. Niby dzikie bo nikt ich w klatce nie trzyma ale zupełnie nie boją się ludzi. Pozwalają się nawet pogłaskać i ciekawie zaglądają w aparat. Przy okazji – pozwólcie, że przedstawię Łukasza - to ten na zdjęciu z prawej
:D
Opinie czytane w Internecie na temat trasy do Wineglass Lookout bardzo zróżnicowane. Moim zdaniem szlak nie jest trudny. Mój mąż stwierdził, że dla emerytów ale przesadza jak zwykle. Wymaga to trochę wysiłku bo pnie się pod górę ale zdecydowanie warto. Dystans wraz z powrotem jest wyliczony na 2 km i 1h. Po drodze mijamy ogromne skały z różowo-czerwonego i szarego granitu.
Widok na zatokę jest nagrodą. Ma idealny kształt i te kolory… Nie wiadomo czy swoją nazwę zawdzięcza właśnie temu kieliszkowatemu kształtowi czy krystalicznej wodzie.
Decydujemy się zejść na dół do zatoki. Tu trasa jest trochę cięższa, bardziej stroma ale też nie jest to problem. No i na dole czeka kolejna nagroda. Piękna plaża i delfiny. No i pierwsze opalanie w Australii. Krótkie, jakieś pół godziny z filtrami 50 bo przestrogi o australijskim słońcu nie są przesadzone – 2 dni później przekonał się o tym Łukasz, który tego dnia zapomniał, że stopy też należy posmarować.
W drodze powrotnej zajeżdżamy do Bicheno żeby zobaczyć Blowhole. To taka dziura w nadmorskich skałach, w którą wpływa woda i wybucha do góry tworząc wodny gejzer. Opisywane jako coś wartego zobaczenia. Może kiedy fale są większe wrażenia są bardziej spektakularne. My chyba nie trafiliśmy na odpowiedni moment. No bo ludzie mają zdjęcia np. takie:
Kolejny dzień poświęcamy na powłóczenie się po okolicznych lasach. Zaczynamy od St. Columba Falls wchodzimy na krótki szlak i nagle czujemy się jak bohaterzy Jurassic Park. Gąszcz drzew, olbrzymie paprocie.
świetna relacja, do zwiedzania Australii i okolic nie trzeba mnie namawiać - jest to jedno z moich podróżniczych marzeń. Zazdroszczę Ci, że masz ekipę do zwiedzania, ja zawsze jeżdżę tylko z mężem, bo naszych znajomych trudno namówić na wyjazd dalej niż do Chorwacji
:(
Prawdę mówiąc ta "australijska ekipa" to moja naj-naj-bliższa rodzina
:D . Ale mam też znajomych, którzy również sprawdzają się na wyjazdach i z nimi właśnie planuję najbliższy wyjazd. Mam po prostu szczęście do otaczających mnie ludzi.
:)Dziękuję Wam za miłe słowa dotyczące relacji.
Gosia, świetnie się czyta relację i miło wspomina (niektóre) miejsca, gdzie się (prawie) rozminęliśmy
:)Czekam na ciąg dalszy
:)I pozdrawiam również z Tfetfina
:)
Mayka - no wiem, czytałam:) Tobie Sydney nie przypadło do gustu. Ja za to zazdrościłam Kings Canyon. Dzięki za miłe słowa z tak bliska:)catqbat, co ja polecam? Krewetki, ryby, kalmary, przegrzebki...
:) A na serio to lubię wszystkie owoce morza (z wyjątkiem ostryg i ośmiornic) A przyrządzanie? To chyba są najprostsze produkty do przyrządzania. Bo im mniej "udziwnień" tym lepsze.Ale na targu są też takie knajpki a raczej stoiska gdzie możesz kupić już gotowe przyrządzone dania. Np. talerz mix - wszystkiego po trochu. Tylko.... szczerze mówiąc były to najgorzej przyrządzone owoce morza jakie w życiu jadłam:(
Super:) też w 2014 spełniło się moje marzenie i byłam w Australii i też chcę tam wrócic
:)) mogłabym tam mieszkać
:D a na Great Ocean Road miałam to samo!
:)) w Melbourne 31C, a na Port 15C. Zero sweterka, deszcz i zimno
:( ale i tak mi się podobało
;)) Obcowanie z fauną australijską polecam w QLD - Billabong koło Townsville - karmiłam tam kangury, trzymałam koale, wombaty, węże, żółwie, kuzuary i inne. Super przeżycie!!
Wombatów niestety nie udało mi się zobaczyć. Chociaż bardzo chciałam…@maxima - Ty tez ? Jakie miejsce do życia sobie wybrałaś w marzeniach
:D .Przed wyjazdem często słyszałam od ludzi, którzy byli w Australii zachwyty nad tym krajem. Zastanawiałam się co w nim takiego jest, że tak się im buzia rozmarza na samo wspomnienie. Na pytania odpowiadali: no po prostu - Australia taka jest… Super wyjaśnienie. Pojechałam i powiem tak: no, Australia taka jest
:lol:
sama nie wiem
:) wszędzie było fajnie
:) Melbourne, Sydney lub Brisbane
:) bardziej pewnie zależałoby to od pracy - gdzie bym dostała, tam bym pracowała, bo wszędzie mi się podobało
;)
fajna relacja
:)obecnie mieszkam właśnie w Sydney już prawie pół roku.Co do zakupów do polecam Aldi, najtańszy, Coles droższy ale i większy wybór i lepsze jakościowo rzeczy.Obok Coogie jest Gordons Bay świetne miejsce do snoorklowania, są pdowodne łańcuchy trzeba było spróbowac. Wode mozna śmiało pić z kranu, troche "pachnie" chlorem, ale jak postawisz w butelce albo jakims naczyniu to szybko odparuje i nie czuc.Szkdoa, że nie pojechaliscie do Blue Mountains bedac w Sydney zobaczyc kanion, wodospady albo jaskinie, ale to calodzienna podroz.Fajnie, ze Wam sie podobalo! Super zdjecia!Pozdrawiam.
Na napisanie relacji to musiałabym się mocno zebrać w sobie... (ja umysł mocno ściśnięty - chyba nie potrafię tak pisać
:? )Albumów z fotkami nie mogę zrobić jeszcze od '13 roku..
:lol: Ja też bym z chęcią wróciła, ale: primo - nie wiem, czy męża uda mi się namówić (na tę eskapadę ledwie mi się udało...), secundo - już chyba naszego małego
:twisted: nie zostawimy z dziadkami na tak długo, tertio - jeśli już się trafi następna wyprawa - to w zupełnie przeciwną stronę
:) I jak zawsze na celowniku mam kochaną Japonię, do której mam zamiar wrócić niejednokrotnie...Ale za lat kilka.. kto to wie....
:mrgreen:
Podzielam zachwyt nad Australią, chociaż nie byłem (jeszcze) w WA. Co więcej obiecałem sobie (15 lat temu), że jeśli pozwoli mi na to zdrowie i stan finansów to emeryturę chcę spędzić właśnie w Australii.Według moich marzeń wygląda to tak, że pieniądze z emerytury ZUS przelewa na konto w Polsce a ja wydaję je na antypodach.Pewnie pierwsza część moich marzeń to mrzonki (myślę, że za 20 lat nie będzie już ZUS-u) ale mam plan B: inwestuję we własną firmę tak aby uniezależnić się od państwowego kolosa na glinianych nogach. Już za 20 lat sprzedaję firmę (ewentualnie przekazuję ją następcom aby Ci robili comiesięczne przelewy) i jadę TAM na dłużej.
:D
@fortuna - muszę być uczciwa: to nie ja jestem autorem zdjęć - głównie mój mąż i kilku Majka. Zazdroszczę Ci, że możesz tam mieszkać. Idealny dla mnie byłby wyjazd na 3, 4 miesiące. Ale niestety niemożliwy.
@fortuna, ja bym miał pytania odnośnie przeprowadzki, ponieważ od pewnego czasu mam AU i NZ na oku.Z tym, że nie chciałbym lecieć w ciemno, a znaleźć pracę z PL i dopiero wtedy załatwić wszelkie formalności. Jest to wygodniejsze i łatwiej dostać wizę pobytową.Myślisz, że taki wariant jest możliwy czy jednak miejscowi pracodawcy preferują kogoś, kto jest już na miejscu?Pozdrawiam
kefirm napisał:@fortuna, ja bym miał pytania odnośnie przeprowadzki, ponieważ od pewnego czasu mam AU i NZ na oku.Z tym, że nie chciałbym lecieć w ciemno, a znaleźć pracę z PL i dopiero wtedy załatwić wszelkie formalności. Jest to wygodniejsze i łatwiej dostać wizę pobytową.Myślisz, że taki wariant jest możliwy czy jednak miejscowi pracodawcy preferują kogoś, kto jest już na miejscu?Pozdrawiamzależy o jakiej branży i pracy mówimy. Jesli jest to IT, marketing albo ogólnie pojęta praca, która ma te same standardy pracy na całym świecie to można znaleźć już z Polski (podobno są takie przypadki, ale moim zdaniem jest to duży fart, chyba że najpierw pracujesz dla nich zdalnie itd). Jednak uważałbym tutaj np. na inzynierów, wcale nei będą mieli łatwiej będą musieli tutaj pojsc do szkoly i przejsc caly proces praktyk itd. od nowa. Najwazniejsza sprawa to wiza. JEsli znajdziesz prace z Polski i Ci dzadza sponsora to jestes gosc i mozesz otwierac szampana
:). W innych przypadkach np. na wizie studenckiej moze byc ciezko znalezc jakas stala prace w ktorej Ci dadza sponsora, nie oszukujmy sie wiekszsc na studenckiej to praca fizyczyna, restauracje, sprzatanie itd. a te firmy zeby Cie zasponsorowaly to sa marne szanse albo bys musial dobrych kilka lat u nich przerobic, ale to tez ma swoja ciemna strone, bo jak CI oferuja sponsoring to musisz u nich przepracowac 2 lata a slyszalem, ze wtedy, zwlaszcza jesli to praca fizyczna potrafia czlowieka wykorzystac do szpiku kosci, no bo jestes do nich przywizany wiec zrobisz wszystko a nie odejdziesz. Jesli bys odszedl to albo przepada Ci sponsoring albo znajdziesz w ok chyba miesiac inna firme ktora Cie przejmie na sponsoring. Ale to moim zdaniem wrecz niemozliwe. Bo to jest mnostwo formalnosci oraz spore koszta dla pracodawcy.Wracajac jeszcze do wizy studenckiej i prac niefizycznych. Jesli juz ktos na cos takiego idzie, to niech oleje studia, najlepiej zeby sie dogadal z wykladowca ze nie bedzie w ogole chodzil a tylko na testy. Wtedy znalezc prace fizyczna dobrze platna i jakis staz na dzien lub dwa w tygodniu. Jak sie sprawdzisz pracujac na takim stazu kilka miesiecy sa duze szanse ze Ci dadza sponsora. Bo na wizie studenckiej mozna pracowac tylko 20h wiec nie lciz ze ktos Cie z miejsca przyjmie do jakiejs firmy dajac 20h, a druga sprawa nie przezyjesz za te pieniadze. Ogolnie pracy jest dosc sporo na rynku (Sydney), ale trzeba byc zaradnym i sie samemu ubiegac, trzeba tez dobrze napisac CV itd. Ja pierwsza prace dostalem na magazynie, ale na romozwie kwalifikacyjnej mowilem ze znam sie na IT i ze maja slaba strone i im moge przy niej pomoc
:D wiec 2 pierwsze tyg pracowalem fizycznie a potem w biurze, ale i tak odszedlem.Ja jestem tutaj na wize 462 working and holiday, chyba dostalem ja jako jeden z pierwszych albo i pierwszy w PL. Jak Wam sie uda ja dostac to polecam kazdemu. Jest tez wiza partnerska o ktorej warto poczytac, mozecie np przyjechac tutaj na studencka i zmienic na partnerska jak jestescie para, zawsze lepsze to niz we dwoje na studenckiej. No i ostatnia studencka, najgorsza, ale spokojnie mozna dac rade, tylko ze bedzie sie bardzo zajetym wiekszosc czasu
;)
kefirm napisał:@fortuna, ja bym miał pytania odnośnie przeprowadzki, ponieważ od pewnego czasu mam AU i NZ na oku. Z tym, że nie chciałbym lecieć w ciemno, a znaleźć pracę z PL i dopiero wtedy załatwić wszelkie formalności. Jest to wygodniejsze i łatwiej dostać wizę pobytową.Myślisz, że taki wariant jest możliwy czy jednak miejscowi pracodawcy preferują kogoś, kto jest już na miejscu?Obecnie sytuacja gospodarcza pogarsza sie z kazdym miesiacem - Australia ozywa na czas boomu surowcowego i zapada w letarg, kiedy sie konczy. Tu artykul, zebys mial wyobrazenie http://www.couriermail.com.au/news/quee ... ec368cd238 . W duzych miastach jest lepiej, ale i tak bezrobocie powoduje, ze jest ogromna ilosc lokalnych kandydatow. Jesli nie posiadasz unikalnych umiejetnosci, na razie zapomnialbym o znalezieniu pracy z PL.
W Australii nie sposob sie nie zakochac. Pokazalas fajowe miejsca. Ja bylem na wschodnim wybrzezu teraz planuje wycieczke na zachodnie plus obowizakowo Tasmania
:) Jeszcze raz dzikei za super relacje !
To miłe co napisałeś
:) Zawsze najbardziej jestem usatysfakcjonowana, jeżeli po jakimś wpisie dowiaduję się, że zachęciłam kogoś do odwiedzenia miejsca czy nawet kraju. Jeżeli chodzi o Tasmanię, to zupełnie inaczej jednak pokierowałabym teraz planem. Podróżowanie w większej grupie jest z jednej strony niepozbawione korzyści (zdecydowane oszczędności) a z drugiej zmusza do uwzględnienia oczekiwań współtowarzyszy. Nie mogę odżałować Franklin Gordon River NP czy Cradle Mountain. Rekomendowałabym kampera lub po prostu przemieszczanie się po wyspie samochodem z uwzględnieniem noclegów w różnych miejscach.
To fakt, jezeli jedziesz z wieksza liczba osob musisz brac pod uwage plany wszystkich. Ja tez podrozowalem po Queensland z wieksza grupka i moze pewne rzeczy zrobilbym inaczej ale nie zaluje, bo bylo wesolo i dzieki temu moglismy wynajac kampera, a wiadomo ze w Oz, taki srodek transportu to najwieksza frajda.
KOSZTYNo niestety – trzeba się z nimi liczyć. Nie ma złotych sposobów na ich ominięcie. Australia jest po prostu droga. Ale.Znacznie można je obniżyć podróżując w większej (np. tak jak my 5-cio osobowej) grupie. Wiem, że to niby znane i wszyscy to wiedzą ale w Australii ma inną moc.Wtedy opłaca się wynajmowanie całych mieszkań. Mieszkania mieliśmy ładne i w dobrej lokalizacji – to też ma swoją cenę. Najdroższy był w Sydney 56 $ za noc/os. Ale – znowu ale. Po pierwsze w Sydney jest najdrożej. Po drugie - samo centrum co pozwala na wchłoniecie atmosfery miasta. Tuż przy 555 co wyeliminowało właściwie konieczność korzystania z komunikacji miejskiej (która też do tanich nie należy). Najtańszy nocleg (a chyba najbardziej pozostał w mojej pamięci
:D ) to autobus w Waminda - 22$ za noc/os. – ze śniadaniem (tostowany chleb, dżem i kawa z mlekiem) Pozostałe noclegi noc/os:Tasmania:36 $, Hamelin Pool : 20, Coral Bay 47$, Exmouth 46 $, Monkey Mia 42$ (dorm+wjazd resortu) Przy większej ilości osób obniża się też wtedy koszt wynajęcia samochodu, paliwa, wstępów do parków (bo opłata jest na ogół za samochód a nie osobę) a nawet jedzenia – oczywiście tego przygotowywanego samodzielnie. W myśl zasady „zbiorowego żywienia”
:lol: . Bo w Australii większe = tańsze. Transport na przykładzie pobytu w Melbourne: koszt wynajęcia dużego samochodu na dwa dni: 518 zł,koszt parkingu w mieście 50 zł, paliwo ok. 200 zł. To daje kwotę na osobę 155 zł. Porównanie tego samego planu - bez samochodu. SKY BUS – 30$ w dwie strony. (90 zł)MYKI – 6$ za kartę (bezzwrotne) plus doładowanie na 1 dobę 7$ (40 zł)Wycieczka zorganizowana jednodniowa GOR min. 100 $ (300 zł) To daje kwotę na osobę 430 zł.Transport samolotowy wewnątrz kraju. Tu zdecydowanie warto ułożyć sztywny plan podróży. Spontaniczność w Australii przekłada się na wyższy koszt. Na stronach linii lotniczych bardzo często pojawiają się promocje na zakup biletów. Ja miałam ustawiony alert na stronie Jetstar w interesującym mnie terminie i na interesującą mnie trasę. Jak tylko cena się „poruszyła” dostawałam powiadomienie na maila. Nie zawsze reagowałam. Czasem czekałam zachłannie na jeszcze niższą.
:mrgreen: Opłaciło się.Za bilety na 1 os. z bagażem rejestrowanym zapłaciliśmy (przy czym należy wziąć pod uwagę , że to najwyższy sezon w Australii) Melbourne – Launcheston 193 złLauncheston - Sydney 274 złSydney - Melbourne 179 złMelborne- Perth 812 złPo raz kolejny przestrzegam przed wysokim sezonem czyli głównie tym rozpoczynającym się w okresie australijskich wakacji szkolnych. Ten czas rozpoczyna się mniej więcej 11 grudnia i kończy w połowie stycznia. Dla przykładu: nasz dom na Tasmanii jest w obecnej chwili tańszy o 25%. A nadal pięknie i słonecznie
:D
Hej Gosiu, super relacja, przeczytalam jednym tchem. Czy mozesz podac namiary na noclegi w tych miejsach , które zdecydowanie polecasz np ten domek w Bay of Fires? Interesuje mnie Taamania, Melbourne i Sydney .dziekuje
Gosiu, przeczytałam po raz drugi Twoją relację i jestem pod ogromnym wrażeniem. nie dość, że ciekawy opis, piękne zdjęcia to jeszcze sporo informacji praktycznych, z których zapewne skorzystam
;) .Czy możesz napisać kiedy kupowałaś bilety na loty wewn.?
@nelciowata, noclegi były z airbnb. Podaję Ci linki:https://www.airbnb.pl/rooms/969742 - Sydneyhttps://www.airbnb.pl/rooms/1763726 - Tasmania, Binalong Bay@singielka_1976 - dzięki
:)Pierwszy bilet kupiłam z Sydney do Melbourne 28 kwietnia.Ostatni 8 października z Melbourne do LauncestonW sierpniu kupiłam do Perth bo nerwy mi już puściły
:) Nie sprawdzałam później czy były tańsze bo chciałam sobie oszczędzić stresu:)
fortuna napisał:Najwazniejsza sprawa to wizaJak wygląda sprawa jak mam miliony na koncie, dobrą emeryturę czy pracuję zdalnie i chciałbym tam tylko po prostu zamieszkać nie podejmując pracy zarobkowej?
...Siedze i chlone te piekne wybrzeza i cudne widoki, podziwiam zwierzaki i ciekawe roslinki, az nagle zdaje sobie sprawe, ze jestem... w domu
:shock: a nie w Australii
;) Bardzo fajna relacja i ciekawe zdjecia, mi od jakiegos czasu chodzi po glowie, by sie tam wybrac, ale maz sie uparl, ze nie chce... Jesli Twoja relacja go nie przekona, to chyba nic juz nie pomoze
;)
@chaleanthite - a dlaczego nie chce? Australia jest bezpiecznym krajem i naprawdę uzależniającym. Jedyny jej minus to odległość - ponad 20-godzinna podróż jest naprawdę dosyć męcząca. Ale warto
:)
Maz twierdzi, ze tam nie ma nic ciekawego-a przynajmniej nie na tyle, zeby chcialo mu sie tluc taki kawal swiata... Nie moge kwestionowac tego, co uznaje za ciekawe, a co nie, kazdy ma prawo do swojej opinii, ale Twoja relacja jest od dzis moim orezem i mysle, ze go powali na lopatki
;) Tyyyle fajnych miejsc do zobaczenia, nie ma bata-cos musi go zainteresowac
;)
Relacja super a ja dodam jeszcze film, który warto zobaczyć odnośnie WA
:)https://www.youtube.com/watch?v=NztJewe9LXwco prawda autor mówi głównie o samochodzie, ale macie wszystkie widoki od samego południa aż do Monkey Mia
No niestety w pracy brak mozliwosci ustawienia polskiej klawiatury (przepraszam!). ...Za to jeszcze raz sobie przeczytam Twoja relacje-naprawde bardzo mi przypadla do gustu
:) Beda jakies kolejne..?
Mmm...Sardynia...
:D Bylam tam w zeszlym roku-piekna wyspa! To ja juz zacieram raczki i bede wyczekiwac tej relacji
:) Fajnie bedzie popatrzec na Sardynie okiem drugiej osoby, a na Korsyce jeszcze nie bylam i jestem ciekawa, czy warto sie wybrac, czy bardzo sie rozni od swej wloskiej sasiadki... Tak wiec zachecam do pracy nad nowym materialem
;) Pozdrowki!
Świetna relacja!Teraz planuję swoją Australię i na pewno skorzystam z niektórych rad:)Mogłabyś jeszcze podać link z namiarem z airbnb na mieszkanie w Sydney?
Rzeczywiście Australia wciąga, ja byłem w 2010 roku miesiąc, właśnie w Australii Zachodniej, niedaleko Esperance. Wspaniałe krajobrazy, puste plaże i masa kangurów. Od tej pory ciągle myślę o powrocie i dalszej eksploracji.
Ja również rozważam rozszerzenie mojego wyjazdu na Sardynię o Korsykę.W tej chwili mam jeszcze duże pole do wyboru gdyż pierwszy lot mam do Pizy a stamtąd tzn.z Livorno promy kursują do Golfo Aranci, Olbii oraz do Bastii na Korsyce. Kto tam był, kto tam się wybiera?
Hej! Super wyprawa! :) Myślimy nad wyjazdem do Australii w grudniu tak jak w waszym przypadku bo są bilety do Melbourne za 2700 zł :D I teraz pytanko czy północy wschód czyli cairns itd... czy zachodnia australia czyli wasza trasa? Z czego się dowiedziałem to jest pora deszczowa akurat w okolicach cairns i się boimy że pogoda może nam wszystko zepsuć dlatego jestem bardziej za zachodem chociaż jeszcze trzeba dodać loty w 2 strony do perth ponieważ przylatujemy i odlatujemy z melbourne.....No cóż ale po zdjęciach widać że warto :) A teraz kilka pytanek: ile wyniosła was wycieczka na osobę po zachodniej aus bez biletów do perth? I dlaczego nie wybraliście campervana? Aha no i ostatnie pytanie: jakoś nie widzę zdjęć z kąpania się....why? Wielkie dzięki za informacje i Pozdrawiam! :)
Hej! Super wyprawa!
:) Myślimy nad wyjazdem do Australii w grudniu tak jak w waszym przypadku bo są bilety do Melbourne za 2700 zł
:D I teraz pytanko czy północy wschód czyli cairns itd... czy zachodnia australia czyli wasza trasa? Z czego się dowiedziałem to jest pora deszczowa akurat w okolicach cairns i się boimy że pogoda może nam wszystko zepsuć dlatego jestem bardziej za zachodem chociaż jeszcze trzeba dodać loty w 2 strony do perth ponieważ przylatujemy i odlatujemy z melbourne.....No cóż ale po zdjęciach widać że warto
:) A teraz kilka pytanek: ile wyniosła was wycieczka na osobę po zachodniej aus bez biletów do perth? I dlaczego nie wybraliście campervana? Aha no i ostatnie pytanie: jakoś nie widzę zdjęć z kąpania się....why? Wielkie dzięki za informacje i Pozdrawiam!
:)
Hamellin Pool Caravan 1 noc - 60 złCoral Bay 2 noce – 289 złExmouth 5 nocy – 709 złMonkey Mia 1 noc – 100 zł + wjazd na teren resortu ok. 30 złWaminda 2 noce – 129 złRazem 1317 złSamochód z ubezpieczeniem: 560 zł/osZa to wszystko na osobę wydaliśmy 1877 zł. W całej podróży paliwo na osobę wyniosło 426 zł, to nie wiem ile z tego przypadło na WA.Dlaczego nie campervan? Był rozpatrywany ale finansowo było to zbliżone w ogólnym rozrachunku a komfort mieszkania o wiele wyższy w naszej opcji. Przy 5-ciu osobach podróżujących wspólnie, trzeba brać (IMO) pod uwagę to, że człowiek czasem potrzebuje miejsca wyłącznie dla siebie
:) a campervan niestety tego nie zapewnia. Odległości pomiędzy poszczególnymi miejscami postoju w naszej podróży były tak duże, że według naszej oceny mieszkania i samochód były lepszym wyborem. Zdjęć z kąpania się nie ma?
:D Chyba dlatego, że człowiek kąpie się w dość ograniczonym stroju
:mrgreen: Ale spokojnie: kąpaliśmy się często. Podczas podróży również zatrzymywaliśmy się, żeby wskoczyć do wody.
Spokojnie wystarczy. My mieliśmy 11 dni w tym dwa dni w Coral Bay i 5 w Exmouth. Mówiąc szczerze to teraz zrezygnowałabym bo rafa w Cape Range National Park zdecydowanie lepsza. Jeszcze jedna moja podpowiedź - skoro masz aż 13 dni: niedaleko Exmouth (660 km ale w warunkach WA to naprawdę niedaleko
:lol: ) jest Karijini National Park. Zdjęcia w sieci zabijają
:)Jeżeli zrobicie trasę Perth - Exmouth- Karijini - Perth to ilość kilometrów jest prawie identyczna z naszą trasą a nie powtarzacie jej i masz kawałek outback'u, o którym pisałeś, że Ci się. marzy. Ja w każdym razie tak bym teraz to chyba zaplanowała. Tylko tu by się raczej przydał samochód 4WD.
Dzięki za info! :) Chyba jednak rezygnujemy z trasy brisbane-sydney i urulu na rzecz australii zachodniej :D Dodatkowo jeszcze mamy w planach zobaczyć sydney i okolice oraz melbourne :) Masz może gdzieś trasę w mapach google? Jeśli kupimy bilety do perth to bede mial milion pytan do Ciebie ;) THX!
Dzięki za info!
:) Chyba jednak rezygnujemy z trasy brisbane-sydney i urulu na rzecz australii zachodniej
:D Dodatkowo jeszcze mamy w planach zobaczyć sydney i okolice oraz melbourne
:) Masz może gdzieś trasę w mapach google? Jeśli kupimy bilety do perth to bede mial milion pytan do Ciebie
;) THX!
Zastanawiamy sie nad noclegami teraz. Czytalem troche o tych campervanach i troche cienko z nocowaniem na dziko bo rangersi podobna scigaja ;) Na jakich portalach szukalas noclegow Gosia? Chodzi nam o tanie noclegi z prysznicem ;)
Zastanawiamy sie nad noclegami teraz. Czytalem troche o tych campervanach i troche cienko z nocowaniem na dziko bo rangersi podobna scigaja
;) Na jakich portalach szukalas noclegow Gosia? Chodzi nam o tanie noclegi z prysznicem
;)
Australia to nasze marzenie dlatego relacja bardzo mnie wciągnęła. Gratuluje podróży mam nadzieje, że kiedyś do niej jeszcze wrócę by zaplanować naszą podróż. Pozdrawiam:)
OK juz wiem z airbnb :) Mam jeszcze prosbe do Ciebie. Jak bys zaplanowala tripa ladujac 28.12 i wylatujac 09.01 z Perth? Oczywiscie dodajemy ten park co wspomnialas :D
OK juz wiem z airbnb
:) Mam jeszcze prosbe do Ciebie. Jak bys zaplanowala tripa ladujac 28.12 i wylatujac 09.01 z Perth? Oczywiscie dodajemy ten park co wspomnialas
:D
Trudno jest coś doradzić jak nie wiem o której lądujesz w Perth, ile czasu zamierzasz spędzić na rafie, co interesuje Cię najbardziej... Czy bardzo chciałbyś przejechać przez outback pomimo wysokich temperatur i dużego prawdopodobieństwa wszechobecnych much
:)Przede wszystkim poszukałabym opcji wynajmu samochodu w Perth w opcji "one way". Ze zwrotem na lotnisku niedaleko Karijini np. Broome albo Port Hedland i powrót samolotem do Melbourne. Nie wiem jak to cenowo wychodzi i to może być bariera. Chętnie pomogę ale mam za mało danych
:)
Dzieki za pomysl z lotniskiem w broome :) Rozwazymy ta opcje choc ceny sa 2 x wieksze za bilety. Wychodzi 800$ od osoby :/ Interesuje mnie podobny przejazd do twojego. Te same atrakcje po drodze plus exmouth 5 dni no i oczywiscie Karijini Park. Jesli chodzi o outback to moze nam wystarczy sam przejaz do parku, a noz widelec lizniemy troszke outbacku :P NIedlugo bedziemy kupowac bilety wiec wszystko sie okaze co do godzin :)
Dzieki za pomysl z lotniskiem w broome
:) Rozwazymy ta opcje choc ceny sa 2 x wieksze za bilety. Wychodzi 800$ od osoby :/ Interesuje mnie podobny przejazd do twojego. Te same atrakcje po drodze plus exmouth 5 dni no i oczywiscie Karijini Park. Jesli chodzi o outback to moze nam wystarczy sam przejaz do parku, a noz widelec lizniemy troszke outbacku
:P NIedlugo bedziemy kupowac bilety wiec wszystko sie okaze co do godzin
:)
Własnie dowiedziałem się że w tym okresie grudzień/styczeń występują tam cyklony i zaczyna się mokra pora, choć gorzej jest w Cairns podobno. Czy padało podczas waszego pobytu? Tak czy siak jesteśmy gotowi podjąć te ryzyko ;)
Własnie dowiedziałem się że w tym okresie grudzień/styczeń występują tam cyklony i zaczyna się mokra pora, choć gorzej jest w Cairns podobno. Czy padało podczas waszego pobytu? Tak czy siak jesteśmy gotowi podjąć te ryzyko
;)
My byliśmy na północy na przełomie listopada i grudnia. Chyba coś w nocy tylko trochę popadało ale z przyjemnych, słonecznych 35C w dzień zrobiło się pochmurne 26C dnia następnego.
@kangurrr podczas naszego pobytu nawet najmniejszej kropli deszczu. Okres grudzień/styczeń jest najgorętszym okresem w tym rejonie. Kiedy my byliśmy temperatura zawsze przekraczała 30 stopni z tendencja zwyżkową. Problem z ta pogodą w WA jest taki, że nie bardzo chce podlegać jakimś regułom
:) Fakt jest taki, że bardzo gwałtowne opady na pewno są bo infrastruktura okołodrogowa na to wskazuje. Okres australijskiego lata jest też rzeczywiście okresem, w którym występowanie cyklonów tropikalnych jest najbardziej prawdopodobne. Ale mogą występować nawet kilkuletnie okresy bez deszczu W okolicach Exmouth ostatni cyklon, który spowodował duże zniszczenia był w 1999. A w kwietniu (??) ubiegłego roku przez ten obszar przeszła fala powodziowa.
W końcu mamy już wstępny plan. Napisz co myślisz o tym tripie Gosia bo już jutro będziemy kupować bilety do Perth :) Będziemy w Perth o 8 rano. Pakujemy się w furę na lotnisku i jedziemy:
29.12 - przylot, wydmy w lancelin, pinnacles - nocleg w Geralton - 418km
30.12 - różowe jezioro, park kalbarri - nocleg w Carnarvon - 476 km
31.12 - blow holes, coral bay - nocleg w Exmouth - 366 km
01.01 - exmouth
02.01 - exmouth
03.01 - exmouth
04.01 - exmouth
05.01 - coral bay - nocleg w Carnavorn - 366 km
06.01 - shark bay, shell beach - nocleg w Geralton - 476 km
07.01 - Perth - 418 km
Co o tym myślisz? :)
Pozdrawiam!
W końcu mamy już wstępny plan. Napisz co myślisz o tym tripie Gosia bo już jutro będziemy kupować bilety do Perth
:) Będziemy w Perth o 8 rano. Pakujemy się w furę na lotnisku i jedziemy:
29.12 - przylot, wydmy w lancelin, pinnacles - nocleg w Geralton - 418km
30.12 - różowe jezioro, park kalbarri - nocleg w Carnarvon - 476 km
31.12 - blow holes, coral bay - nocleg w Exmouth - 366 km
01.01 - exmouth
02.01 - exmouth
03.01 - exmouth
04.01 - exmouth
05.01 - coral bay - nocleg w Carnavorn - 366 km
06.01 - shark bay, shell beach - nocleg w Geralton - 476 km
07.01 - Perth - 418 km
Co o tym myślisz?
:)
Pozdrawiam!
Ale później nie będzie na mnie? Jakby co....
;) 29.12 - przylot, wydmy w lancelin, pinnacles - nocleg w Geralton - 418kmSpokojnie to zrobienia. Obok wydm przejeżdżaliśmy widząc z daleka piękny obrazek białego piasku na tle roślinności i błękitu nieba. Oj dostało mi się (taki los planistów) za niedoczytanie o tym zjawisku i nieuwzględnienie jako celu
:) 30.12 - różowe jezioro, park kalbarri - nocleg w Carnarvon - 476 kmZ Geraldton do Carnarvon z uwzględnieniem Hutt Lagoon i Kalbarri to będzie 600 km. Mało czasu. Musisz brać pod uwagę całkowite wykluczenie jazdy po zmroku.31.12 - blow holes, coral bay - nocleg w Exmouth - 366 kmNie wiem czy zalezy Wam na spędzeniu Sylwestra w fajnej atmosferze. Jeżeli tak - zostałabym na noc w Coral Bay. Jeśli nie - Coral Bay odpuściłabym zupełnie. Tam oprócz rafy nie ma nic. A rafa lepsza w Cape Range.01.01 - exmouth02.01 - exmouth03.01 - exmouth04.01 - exmouthFajnie - optymalny czas na nurki i chillout
:)05.01 - coral bay - nocleg w Carnavorn - 366 km06.01 - shark bay, shell beach - nocleg w Geralton - 476 kmTego nie za bardzo rozumiem: Z Carnarvon chcecie jechać do Zatoki Rekina i na Shell Beach i potem na nocleg do Geraldton? To to nie 476 km tylko prawie 700. I jazdy na około 8,9 godzin.07.01 - Perth - 418 km
Właśnie wpadłem na nowy pomysł
:) Zaoszczędzi to nam sporo czasu. Zamiast wracać z powrotem do Perth można kupić bilety bezpośrednio z Exmouth. Plan jest taki: Melbourne - Perth - Exmouth - Melbourne. Będziemy mieli 11 dni na całość. Myślę własnie teraz nad planem i noclegami ale nic nie mogę znaleźć do spania w Coral Bay :/29.12 - Wydmy, Pinnacles - nocleg w Geralton w autobusie
:)30.12 - Kalbarri park, Hutt - nocleg w Monkey Mia31.12 - Shark bay i okolice - nocleg w Carnavorn01.01 - Blow Holes, Coral Bay - nocleg w Coral Bay (póki co nie ma) 02.01 - Coral Bay - nocleg w Coral Bay (póki co nie ma)03.01 - Exmouth04.01 - Exmouth05.01 - Exmouth06.01 - Exmouth07.01 - Exmouth08.01 - Exmouth - wylotCzy nie za długo w Exmouth? Jeśli chodzi o park karinji to odpada bo mogą być tam powodzie i lecimy wczesniej do urulu
:)Pozdro!
Nie wiem czy za długo - zależy jak bardzo lubisz nurki. My lubimy i spędzilismy tam 4 pełne dni (5 nocy). Plus dwa dni w Coral Bay. Pisałam już, że gdybym planowała dla siebie jeszce raz to Coral Bay bym odpuściła. Zresztą możesz mieć tam problem z noclegiem. Sprawdzałam w Aspen Park gdzie my mieliśmy nocleg i na wymieniony przez Ciebie okres wszystko jest zajęte. Jeszcze odnośnie długości pobytu w Exmouth: wydłużyłeś czas przez to, że nie będziesz miał podróży powrotnej - super pomysł tylko pamiętam, że nam znacznie podnosił koszty (samochód OW i lot z Exmouth) Ale ja naprawdę radzę: wydłuż podróż do Exmouth. Zróbcie to spokojniej (jeszcze raz usilnie namawiam na wydłuzenie pobytu w okolicy Kallbari - nawet z noclegiem tam ja bym spała tam 2 noce
:))
Na fotkach moich czy w sieci? Jeżeli moich to nie moja wina tylko Maćka
:mrgreen: Tak - bardzo polecam. W samym Kalbarri jest fajna,przyjemna plaża. Okno Natury i wędrówki wewnątrz nie każdemu muszą przypaść do gustu ale nadmorska część parku jest naprawdę piękna. Z "prywatnymi" plażami. Przepięknymi widokami. W agencji turystycznej są bezpłatne mapki parku. Zauważ, że nie odradzam Monkey Mia pomimo, że sama zachwycona nie byłam. Ale tam jest chociaż co robić i na coś się pogapić. Coral Bay jest natomiast fajne tylko w przypadku, gdy nie będziesz w Cape Range. Jeszcze dodam, że z Exmouth można wybrać się na nurki z mantami i rekinami wielorybimi. To nie była tania wycieczka niestety:( ale z perspektywy czasu żałuję, że nie popłyneliśmy.
Czytając tę relację jakiś czas temu, chyba nie do końca rozumiałam i zgadzałam się z...tytułem, teraz po powrocie STAMTĄD zmieniam zdanie i doskonale rozumiem i wcale nie dziwi mnie, że niektórzy zakochują się w tym kraju i emigrują do niego na stałe
:) .W każdym razie obiecałam sobie, że ja tam jeszcze wrócę, nie za rok i nie za dwa ale może uda się w najbliższej pięciolatce
;) .
Przeczytałam tę relację po raz kolejny i coraz bardziej podoba mi się Wasza trasa, kto wie czy ten drugi raz to właśnie nie będzie taki plan choć chciałabym tu dołączyć jeszcze Brisbane
;) .
@TikTak - zapewniam - krzycz: hurra! lecimy do Australii. A potem napisz relację w niepowtarzalnym, Twoim stylu
:D Jeżeli naprawdę chociaż w malutkim stopniu moja podróż była inspiracja to bardzo, bardzo jestem dumna
:)A trasa już określona?
Twoja relacja - kapitalna!Niestety, zrobiłem błąd i dałem ją do przeczytania małżonce.No i od tej pory nie było wyproś...Ostatni bastion: "strasznie drogie bilety" padł wskutek promocji Quatar.Jak tu się cieszyć?!Jadowite węże, koledzy Edwarda w każdym zakamarku, zima w lecie, lato w zimie.Najchętniej powtórzyłbym Twoją trasę - skoro udało się Wam wrócić, to może i ja miałbym szanse.Niestety, wylatujemy z końcem czerwca - a tam, na południu - szczyt sezonu narciarskiego.Dlatego plan taki:* lecimy do Alice Springs* stamtąd kamperem do Uluru i Kings Canyon* potem na północ, w stronę Darwin* Park Kakadu, Katherine, Litchfield* w Darwin oddajemy kamper i lecimy do Brisbane* na koniec Sydney
:?
@TikTak - zabiłeś mnie tym planem...To MÓJ plan na kolejny pobyt w Australii! Układany z wielką pieczołowitościa i w ogromnym skupieniu. A Ty ot, tak sobie: mam plan
:) Pozdrów żonę - mądra dziewczyna
;)
przeczytałem tę relację po raz 2
:) i jeszcze z pewnością do niej zajrzę.najpierw była po prostu świetną relacją, a teraz stała się również instrukcją obsługi na najważniejszy trip w 2017
:)
trip jest na przełomie 4/5.2017 więc na chwile obecną obserwuję ceny krajówek
;) z racji lądowania w MEL i powrotu z SYD, bez zagłębiania się w temat myślałem wstępnie, o tych 2 miastach, a także Tamsania na 2-3 dni i wypad na Uluru.Wiele, więcej nie zmieszczę podczas krótkiego niestety pobytu.
Tasmania jesienią musi być piękna! I grzyby wtedy są. Na dodatek rydze, których w moich rejonach nie ma. Wybrałabym się na grzyby do Australii
;) http://michaeltequila.com/?p=1746
gosiagosia napisał:Na koniec zadam jeszcze kultowe (dla mnie) pytanie z forum:Zakochałam się w Australii na zabój – CZY KTOŚ JESZCZE/TEŻ TAK MA?
:DMŁA!!!!!!
:D Przeczytałam po raz kolejny, spisałam trasę i będę lobbować resztę ekipy żeby się nie pchać na Wielką Rafę tylko na nurki do Zachodniej Australii- Exmounth. Dużo czasu przed nami, więc mam nadzieję, że uda mi się ich urobić
:mrgreen:
Ja właśnie przeczytałem po raz pierwszy (najlepiej spędzone 45 minut od dawien dawna
:mrgreen: ). Jaka świetna relacja, jakie świetne dziewczyny/kobiety na zdjęciach!
:oops:
:oops:
@ara - takie "zaśmiecanie" to sama przyjemność. Balsam
:D. @kamwad @correos - dziękuję bardzo w imieniu pochwalonych
:D . Wyjątkowo miłe to było
:) @singielka_1976 - no właśnie - nie był to maraton. Takie było założenie - ma być chill. Nie moje oczywiście założenie - reszta wycieczki po maratonie poprzednich dni, kiedy zrywałam ich z łóżek o niehumanitarnych godzinach wymogła na mnie rezygnację z pewnych założeń.
;) Tam (w Coral Bay i Exmouth) wstawaliśmy o przyzwoitych godzinach (np. o 8
:mrgreen: ), leniwe śniadanie, kawka, ciastko, plaża, snurki, jakieś kręcenie się po okolicy... Bez pośpiechu się to wszystko odbywało. Rozłożenie drogi powrotnej na 4 dni też było dobrym pomysłem bo nadal było w przyzwoitym tempie i bez wstawania o 4 rano
:? .Czyli planujesz kolejną wyprawę w te rejony. Ja też. Tylko ciągle mi kłody pod nogi. Deale na ten kierunek pojawiają się teraz jak grzyby po deszczu a ja naprawdę nie mogę się ruszyć na dłużej niż tydzień
:(
Po przeczytaniu relacji wraz z narzeczoną, mam na głowie kolejny problem po za ślubem, planowanie wycieczki do Australii
;) Gratuluję i zazdroszczę przeżytej przygody. Pozdrawiam.
@gosiagosia przeczytałem i jestem na tyle zachwycony, ze zmieniam plany na Australię, choć tutaj trochę decydują bilety lotnicze. Mam jednak pytanie, pisząc o Tasmanii napisałaś, że gdybyś robiła ją kolejny raz to kamperem. A czy WA robiła byś kamperem. Lecimy w dwójkę i tak się zastanawiam czy właśnie nie skrzystać z tej opcji. A lubimy podróżować podobnie jak Ty, czyli na "średnim poziomie".
Przed wyjazdem robiłam bardzo szczegółowe rozeznanie porównując obie opcje. Finansowo było to bardzo zbliżone - nawet na niekorzyść kampera. Pewno, że fun. Australia tak bardzo kojarzy się z kamperem, że na początku w ogóle nie braliśmy innej opcji pod uwagę. Ale potem zaczęłam dokładniejsze analizy i emocje trochę opadły. My byliśmy w piątkę więc perspektywa spędzania czasu w jednym pomieszczeniu (nawet pomimo ciepłych uczuć wzajemnych
:D ) nie była zbyt nęcąca. Po drugie wynajmowane przez nas mieszkania miały wygodną kuchnię co przy wysokich cenach w restauracjach znacznie obniżyło nam koszty pobytu. Śniadania, obiady i kolacje przygotowywaliśmy na ogół we własnym zakresie. Po trzecie : tak naprawdę w WA wcale nie ma tak dużo ofert kempingowych. Na ogół tam, gdzie sa kempingi są tez inne miejsca noclegowe a odległości są tak ogromne, że z powodzeniem można ustalić trasę i wcześniej zabukować spanie. A miedzy miejscami docelowymi jest monotonny krajobraz. Odpowiadając na Twoje pytanie: w Australii Zachodniej nie brałabym kampera. Tasmania to zupełnie coś innego. Wyspa zróżnicowana więc fajnie jest mieć tę mobilność i móc swobodnie decydować o tym ile czasu chcesz w danym miejscu spędzić. Bo idziesz gdzieś i odkrywasz takie miejsca, że zbrodnią jest ich nie spenetrować.
;) A nie możesz, bo gdzieś tam masz jakiś nocleg (jak my). I wkurzasz się (jak my). I obiecujesz sobie, że wrócisz tam kamperem. Jak my
:) A podaż miejsc kempingowych na Tasmanii jest ogromna.
Dziękuję za szczegółową odpowiedź. My póki co zastanawiamy się nad zachodnią,a wschodnią Australią. Widać, że ta wschodnia (byliśmy w Sydney i szerokiej okolicy) jest dużo bardziej rozwinięta, a co chyba za tym idzie tańsza. Nawet dostępność owych kamperów jest większa przez co ceny inne. Ale z drugiej strony WA pociąga w listopadzie dobrą pogodą, tym trochę outbackowym klimatem i totalną pustą. Także... trudny wybór:) Poza tym do wschodniej mamy już jeden bilet w promocji Cebu na szczęście na tyle tani, ze wchodzi w grę rezygnacja z niego.
No cóż - Australia Zachodnia to nie tylko to co ja opisałam. Można ja jeszcze zdobyć poruszając się w odwrotnym kierunku od Perth.Jest Wave Rock.Jest zatoka Cape Le Grand National Park z piękną plażą Lucky Bay. Greens Pool i niedaleki Wiliam Bay National Park.Tree Top Walk - dolina gigantów. Jest fantastyczna podobno wyspa Rottnest tuz obok Perth. No. To tak w skrócie sprzedałam następne swoje marzenie
:)
@gosiagosia mam jeszcze jedno dość ważne pytanie. Często w relacjach z tych rejonów Australii przewija się temat much. Podobno nie dają one żyć i faktycznie stanowią utrapienie. Jednakże są to zwykle relacje z miesięcy luty-marzec. A napisz jak to wyglądało w Waszym terminie.I druga kwestia - ceny. Wiadomo Australia nie należy do tanich państw. Jednak nasz pobyt w południowo-wschodniej części kraju nie wspominam jako zabójczo drogi. Ceny jak w Europie Zachodniej, a czasem nawet taniej. Jak to wygląda po drugiej stronie, bo coś mi się wydaje, że tam ze względu na odseparowanie może być to jednak bardziej zabójcze. Masz porównanie z Tasmanią oraz południem. Jesteś w stanie jakoś się odnieść?
Muchy są naprawdę bardzo uciążliwe. Jeżeli nawet wydaje Ci się, że wiesz jak bardzo to swoje wyobrażenie pomnóż przez pięć
:lol: W czasie kiedy my byliśmy ten problem w zasadzie nas ominął. Oprócz jednego dnia, kiedy byliśmy w podróży i kolejnego w Monkey Mia (opisałam to w relacji) nie mieliśmy tego problemu w ogóle. Odnośnie cen to mam jednak inny odbiór. Europa Zachodnia to dziewięć państw i w każdym, oprócz Holandii, byłam. Zbliżone ceny to może tylko w Szwajcarii
:) Ale masz rację - wszystko zależy od tego gdzie i co kupujesz. Naprawdę najprostszym sposobem przybliżonego liczenia jest 1:1 - czyli w Polsce 1 PLN a w Australii 1 AUD. Natomiast jeżeli chodzi o różnice w cenach pomiędzy stanami to nie zauważyłam, żeby jakoś znacznie od siebie odbiegały. Może na trasie na stacjach benzynowych są znacznie wyższe ale od tego można się spokojnie ustrzec zaopatrując się wcześniej w markecie w niezbędne produkty.
P.S.
Właśnie się zorientowałam, że tytuł jest dość znamienny dla dzisiejszej daty. To nie jest zamierzone działanie to przypadek.
TYTUŁEM WSTĘPU
Marzec. Tak sobie siedzę i dłubię w Internecie po ulubionych stronkach. Chorwacja latem już zaplanowana, niedawno wróciłam z podróży więc nic nowego nie planuję….ale popatrzeć przecież nie zaszkodzi. Znacie to, prawda? Jaaasne, że znacie. :lol: No i : WOOOOW :shock: : deal na f4f. Australia. Pieniądze jakieś małe jak na ten kierunek i termin, żal nie polecieć. Szybkie info do już sprawdzonej ekipy. Pada pytanie: lecicie do Australii? Na święta, jakieś 3,4 tygodnie. Sprawdzonej ekipie nie trzeba tłumaczyć, że nie można się długo naradzać - po paru minutach jest decyzja: „lecimy”. Druga część sprawdzonej ekipy właśnie bawi się w jakimś klubie i nie słyszy co się do niej mówi. Pozostaje komunikacja sms – owa. „Lecimy w grudniu do Australii, dasz radę załatwić sobie „wolne” na studiach?” Odpowiedź pada natychmiast: „dam”
No dobra – błyskawiczny research po stronach internetowych: wykresy pogodowe, gdzie deszczowo gdzie słonecznie, gdzie fajnie gdzie mniej fajnie, odkopanie wiadomości i decyzja zapada: Dublin - Melbourne, Perth – Dublin. Wypieki na twarzy – w jednym oknie strona brazylijskiej Expedii, w drugim tłumacz Google, w trzecim przelicznik reali. Kupione. Radość, radość….. podszyta odrobiną strachu bo to przecież … no, wiadomo co…
No ale dobra. Z karty zdjęli. Na stronie Emirates bilety są, miejsca wybrane. Pozostaje mieć nadzieję.
Mija miesiąc, potem drugi – można wziąć głęboki oddech. Przyszedł czas na kolejny etap. Internet furczy od przegrzania, godzinami siedzę i czytam, czytam…. Przechodzę wszystkie kolejne etapy planowania: euforia, frustracja i w końcu pragmatyzm. Bo nie da się wszystkiego zobaczyć. Nie przy sposobie podróżowania, który lubię najbardziej. Bo jakkolwiek szanuję decyzje ludzi, którzy robią RTW w 15 dni ( ba! podziwiam nawet) to wiem, że ja tak nie lubię. Ani nie lubią tego moi współtowarzysze. Lubię się „zadomowić” w podróży.
Ostatecznie podróż zostaje złożona:
8.12. – wylot do Dublina
9.12 – wylot z Dublina
11.12 godz. 2:05 Melbourne
11.12 godz. 6:50 Melbourne – Launcheston (Tasmania)
14.12 Launcheston – Sydney
17.12 Sydney – Melbourne
19.12 Melbourne - Perth
19.12 – Perth – zachodnim wybrzeżem do Coral Bay
20.12 - 22.12 Coral Bay
23.12 – 27.12 Exmouth
27.12 – 30.12 podróż do Perth – wylot 22:05
31.12 godz. 11.20 – przylot do Dublina
01.01 godz.10.00 - wylot do Szczecina
Uff – no to się narobiłam :P W trakcie planowania pojawiło się kilka „zonków”…. Opisałam je…. I skasowałam bo okazało się, że wszystkie sprowadzają się do jednego: do cen. Że są wysokie to wiedziałam. Ale że wybrałam sobie najdroższy z możliwych terminów to już nie bardzo. Dotyczy to wszystkiego co niezbędne w podróży: noclegów, jedzenia, przelotów i wynajmu samochodów.
Dlatego przestrzegam chętnych do podróżowania po Australii – omijajcie termin Bożego Narodzenia szerokaśnym łukiem. Australijczycy gromadnie wyjeżdżają w czasie świąt i właściwie wszystkie lepsze (czyt. tańsze) miejscówki są pozajmowane. W maju! Na grudzień! Przesadzili.
No wiem, fajnie mieć święta na plaży.
Tak naprawdę to był to jeden z celów, jedno z marzeń, który właśnie udało mi się zrealizować… Porównywałam ceny i tak na serio to minimum 20 - 30% trzeba dodać. W przypadku wynajmu samochodów nawet do 100% w okresie świątecznym. Dużo. Z drugiej strony to był jedyny możliwy termin, w którym mogliśmy polecieć wszyscy. Żaden inny nie wchodził w rachubę. Czyli siła wyższa. A jak siła wyższa to nie ma co marudzić. Aaa! I jeszcze zaobserwowałam u siebie bardzo ciekawe zjawisko: na początku planowania podróży te ceny mnie zabijały - z czasem coraz bardziej przyzwyczajałam się do ich poziomu.
Trochę może o sposobie naszego podróżowania. Nie podróżuję budżetowo i nie wstydzę się tego. Nie podróżuję też ekskluzywnie i też się tego nie wstydzę. Podróżuję tak, żeby było mi wygodnie ale nie za wszelką cenę. Podróżuję na poziomie średnim cenowo. Szanuję też ludzi, którzy lecą w ciemno – nic niezarezerwowane, wszystko znajdzie się na miejscu. Też tak czasem robię ale nie lubię tego. Powód jest bardzo prozaiczny: jak już gdzieś lecę to czymś najbardziej wartościowym jest dla mnie czas. A znacznie się on kurczy, kiedy trzeba szukać miejsc do spania. Oczywiście nie wszędzie się to sprawdza więc podróżowanie w ciemno też mam przerobione. Ale wolę mieć adres w garści wbić w nawigację/wsiąść do busa, dojechać, zostawić bagaż i w drogę. Tak wolę.
Czyli muszę w taki sposób zaplanować podróż, by stała się marzeniem, a nie koszmarem ;)
Mam (a właściwie wszyscy mamy) taką dziwną przypadłość, że planując podróż zwracamy szczególną uwagę, żeby nie oddalić się zbytnio od jakiegoś zbiornika wodnego. Oddalenie na odległość większą niż 1 km powoduje dziwny niepokój, rozdrażnienie, skłonność do konfliktów wręcz frustrację ;) Tak jest wszędzie – na każdym wyjeździe. Dlatego tak uwielbiamy wyspy. A Australia? Tam wszystko (prawie) kręci się wokół wody. Bo jeżeli kontynent jest jednym krajem to jest tak jakby wyspą. Dużą wyspą…. Bardzo dużą… Bardzo, bardzo dużą.
NO TO WYRUSZAMY…
DUBLIN
Wyjazd o 7 rano ze stacji PKP w Szczecinie busem InterGlobus. Bilety kupione na Grouponie za niespełna 25 zł. Samolot mamy o 11:35, ok. 9:30 jesteśmy na lotnisku Schoenefeld. Mamy jeszcze czas na zakup obowiązkowego zaopatrzenia na wakacje – Bacardi ma świetną promocję :lol: . Lecimy irlandzką linią AirLingus. Dublin wita nas piękną, słoneczną pogodą.
Nocleg mamy zarezerwowany w Travelodge Dublin Aiport South 18 EU od osoby. Hotel bardzo przyzwoity, oferuje też transfer z i na lotnisko po 3EU/os. Bardzo dobry stosunek jakości do ceny, profesjonalna i miła obsługa. Doba hotelowa zaczyna się o 15 - my jesteśmy ok. 13 i pomimo, że na stronie hotelu widnieje informacja, że za wcześniejsze zakwaterowanie należy dopłacić – pokoje dostaliśmy od razu, bez dopłat. Plan był taki, że zostawiamy bagaże i ruszamy do miasta. Ale jak to bywa: plan planem a życie życiem. Dwie z nas mają objawy jetlaga giganta (?!) : nudności, ból głowy, krańcowe zmęczenie jak po stugodzinnej podróży. Pewnie jakiś wirus ale zaczynam mieć obawy o nasze samopoczucie w Australii…
Nasze zwiedzanie rozpoczyna się więc zażyciem środków przeciwbólowych i głębokim, długim snem.
Do centrum ruszamy, kiedy na zewnątrz jest już ciemno. Bilety do Temple Bar 2,80 EU/os. Kupujemy w autobusie –przyjmowane są tylko monety. Autobus nr 13 właściwie spod hotelu. O Dublinie nie czytałam zbyt dobrych opinii. Może w świetle dziennym wygląda inaczej, może gorzej. Nam nocny Dublin podobał się bardzo. Może sprawiła to atmosfera zbliżających się świąt ale ulice Temple Bar wyglądają przepięknie. Są oświetlone, pełne ludzi, wystawy jak z powieści Zoli. Zresztą cały Temple Bar ma dla mnie właśnie magię ubiegłego stulecia. Wczesnego stulecia.
W końcu lądujemy w The Quays Bar. Panowie oczywiście zamawiają Guinessa - my pijemy irlandzki cydr. Atmosfera jest fantastyczna a staje się jeszcze lepsza kiedy zaczynają grać muzykę na żywo. Obiecujemy sobie, ze wrócimy tam na Sylwestra, w dzień powrotu z Australii.W PODRÓŻY
Rano zamawiamy śniadanie w hotelu 6,5 Eu/os. Szwedzki stół, śniadanie bardzo dobre. Z obsługą hotelu umówiliśmy się już wcześniej mailowo, że zostawimy u nich na trzy tygodnie torbę z zimowymi rzeczami. Dzięki temu nie musieliśmy targać ze sobą ciepłych rzeczy do Australii. Nie wiem, czy zgadzając się na torbę zdawali sobie sprawę z jej wymiarów ale nie mrugnęli nawet okiem. Mili ludzie.
Do Australii lecimy Emirates. Standard linii bardzo dobry. Wybaczcie, że bez zdjęć, bez dokładnych opisów ale dla mnie lot samolotem to tylko sposób na przemieszczenie się z punktu A do B. Ten lot był najdłuższy w moim/naszym życiu. Wylot o 13, lądowanie w Dubaju o 00:25, wylot o 3:00, lądowanie w Kuala Lumpur o 13:50, wylot o 15:30, lądowanie w Melbourne o 2 w nocy. Jesteśmy skołowani tą zmianą stref, nasze organizmy są trochę otumanione i nie wiedzą już chyba czy powinny spać, czy wstawać czy może tańczyć i śpiewać rocka :lol: Na dodatek to nie koniec naszej podróży: o 6:50 mamy lot na Tasmanię bo tam zaczynamy nasze zwiedzanie Australii. W końcu szczęśliwie lądujemy po 26 godzinnej podróży.
I tu zaczyna się krótka seria naszych niepowodzeń. A najgorsze, że wszystkiemu winni byliśmy sami. Ku przestrodze.
Cały proces wyjścia z lotniska trwał dość długo – godzinę. Przed przejściem przez szereg punktów kontrolnych wyrzucamy wszystkie produkty, które nam zostały po podróży. Do Australii nie wolno wwozić wielu rzeczy: produktów żywnościowych, drewna, nasion, roślin, skóry. Jeżeli chcesz je wwieźć musisz wypełnić specjalną deklarację (zresztą jeżeli nie chcesz to też musisz)
http://www.evisastoaustralia.com/section06/customs.pdf
My nie deklarowaliśmy nic oprócz leków – tak na wszelki wypadek – nie wiemy jakie leki są tam zabronione. Zostaliśmy przepytani o rodzaj leków i przepuszczeni z pieczątką. Uff… Takie wielkie uffffff bo już poza wszelkimi kontrolami okazało się, że Maja przemyciła jabłko. :oops: Trzeba było widzieć obłęd w jej oczach, kiedy je odkryła :mrgreen: Złapała je, schowała pod bluzkę i wywaliła do kosza jakby to była bomba. Wszystko z prędkością błyskawicy.
Przechodzimy na terminal krajowy bo stamtąd mamy lot do Launcheston. Na wielkiej tablicy jeden, jedyny lot świeci na czerwono napisem cancelled. Taaaak.... :( Nasz. Następny jest o 8:00 więc czekamy cierpliwie aż otworzą check-in, żeby przebudować lot. Otwierają o 6. Pani jest bardzo miła ale rozkłada ręce. Mówi, że najwcześniejszy lot jest o 13 bo wszystkie inne są pełne. Podobno dostaliśmy informację na maila i nie wybraliśmy wcześniejszej godziny. No pewno, że nie wybraliśmy bo w tym czasie byliśmy na wysokości 10000 m nad ziemią :evil: . Czyli czeka nas 10 godzin na lotnisku. Na zewnątrz mży i niezbyt ciepło – temperatura ok. 15 C. Próbujemy przespać się na lotnisku ale wszystkie najlepsze „miejscówki” są zajęte. Miejscówkę robimy sobie sami łącząc dwa rzędy foteli a w środek wstawiamy walizki.
Nie jest to jednak zbyt przyjazne lotnisko do spędzenia kilku godzin.
Rada nr 1: jak masz dużo lotów czy innych rezerwacji daj komuś zaufanemu hasło do swojego maila tak, żeby w takich przypadkach mógł za Ciebie podjąć decyzję. Gdybym tak zrobiła, na Tasmanii byłabym o 8 a nie o 14.30 i (co najważniejsze) mielibyśmy jeden dodatkowy dzień. I odwiedzilibyśmy Tahune Forest.
Po otwarciu sklepów kupujemy na lotnisku starter za 40 $ w YesOptus – wersja 20-dniowa z codziennym doładowaniem Internetu 500 MB /dzień , nielimitowane rozmowy i sms-y. Pytamy, czy na Tasmanii jest zasięg (czytałam wcześniej, że tylko Telstra ma zasięg w niektórych miejscach dlatego wolę się upewnić) Pani potwierdza z pełną stanowczością. No więc proszę szanownej Pani – nie ma. Przynajmniej tam, gdzie mieszkaliśmy nie ma. I w wielu innych miejscach na Tasmanii też nie ma. Nie wspominając o Internecie, którego też nie było w wielu miejscach szczególnie w WA. Powiedziano nam później, że to faktycznie Telstra właśnie ma najlepszy zasięg w Australii. Ale potwierdzić nie mogę.
Przy okazji tego długiego czekania z ciekawością obserwowałam proces „łapania” taksówek na lotnisku w Melbourne.
Są dwa główne terminale tuż obok siebie: krajowy i międzynarodowy. Przed każdym z nich na chodniku są wytyczone miejsca oznaczone numerami. Przy każdym stoi pani lub pan porządkowy. Kolejka ustawia się za nimi. Taksówki przejeżdżają ciągle a Pan wskazuje im, żeby jechali dalej. Nie wiedziałam dlaczego wiec poszłam sprawdzić, gdzie lądują te taksówki, którym on z niewiadomych przyczyn nie pozwala zatrzymać się, mimo, że ludzie czekają.. I wyszło, że chodzi o sprawiedliwy podział miedzy terminalami i prawdopodobnie między innymi stanowiskami taxi na lotnisku bo pan porządkowy z terminala krajowego też odsyłał taksówki dalej. Bo gdyby wszystkie taksówki stawały przed terminalem międzynarodowym, który jest pierwszy to klienci z innych miejsc czekaliby do… długo by czekali. Wróćmy do moich obserwacji jednego punktu taxi. Na stanowiska przy ulicy wpuszczana jest taka ilość osób ile jest numerowanych miejsc i pan wskazuje taksówkom, że mogą podjeżdżać. Ustawiają się dokładnie po kolei przed numerowanymi miejscami. Jeżeli wśród oczekujących jest duża grupa lub grupa z dużym bagażem to pan ustawia ich na stanowisku obok siebie i wołając taksówki rysuje rękami w powietrzu znak prostokąta lub pokazuje na palcach ilość osób. Odpowiednio duży pojazd podjeżdża na wskazane stanowisko. Logiczne to, prawda? Po jakimś czasie okazuje się, że w Australii wiele rzeczy jest logicznych.
W końcu doczekaliśmy się naszego lotu. Mając nadzieję, że wraz z końcem podróży skończą się nasze „nieszczęścia” wysiadamy w pięknej, słonecznej pogodzie na lotnisku Launcheston. Jestem szczęśliwa bo pogoda na Tasmanii jest okropnie kapryśna – ostatnie dni sprawdzania na mapach pogody były bardzo przygnębiające – deszcze i zimno. Mamy zarezerwowany Mitsubishi Outlander w Thrifty. Z kodem wyszło coś ok. 650 zł. Jeszcze nie zapłacone. Jak się okazuje: na szczęście nie zapłacone. Taaaak…. Kierowcą w Australii ma być mój mąż. Jeszcze kilka dni przed wyjazdem okazuje się, że jego międzynarodowe prawo jazdy gdzieś zginęło wyrabiamy więc nowe. Przy okienku Thrifty okazuje się, że rezerwacja jest, MPJ jest. Taaaak….. Brak tylko krajowego prawa jazdy. Zostało w domu. Co to oznacza? Że nie wypożyczą nam samochodu….. Kategoryczne nie.
Próbujemy w innych wypożyczalniach Avis, Europcar… – wszędzie otrzymujemy odpowiedź negatywną. Nie myślcie sobie, że są niegrzeczni. Są bardzo mili, starają się pomóc, pan z Europcar dzwoni nawet do szefa. Brak zgody. Wstyd się przyznać – nerwy po kolei strzelają jak postronki każdemu z nas – oskarżenia, wyrzuty (głownie ja i mąż). Cała nasza podróż wisi na włosku - opierać się miała na podróżowaniu samochodem – na Tasmanii, w Viktorii i WA. Tasmania nie jest zbyt dobrze skomunikowana – do naszego domu w Binalong Bay mamy 200 km. Potem Great Ocean Road. Do tego Western Australia jest przewidziana na przejechanie ok. 4000 km i tam samochód mamy już opłacony z góry. W Thrifty właśnie. Dramat. Miły Pan z Europcar widząc naszą rozpacz podpowiada, żebyśmy poszli do Redspot Six „tylko tam możecie coś załatwić” – mówi – „tam szef jest w tej chwili”. Miał rację. Po wysłuchaniu naszych wyjaśnień wypożyczają nam Kię Carnival. Kosztuje nas to 460 zł więcej niż poprzednia opcja. Trudno. Gapowe. Przy czym wyższa cena nie wynika z tego, że chcą wykorzystać nasz problem – samochód jest po prostu wyższej klasy.
Od razu napiszę jak poradziliśmy sobie dalej. Zadzwoniliśmy do domu, do Polski i poprosiliśmy o przesłanie prawa jazdy do wypożyczalni w Melbourne (po uprzednim skontaktowaniu się z wypożyczalnią i uzyskaniu ich zgody). Ta przyjemność kosztowała nas 319 zł. Prawo jazdy szybką przesyłką kurierską zostało dostarczone w ciągu 2 dni roboczych. Czekało na nas, kiedy wylądowaliśmy w Melbourne.
Rada nr 2
Co najmniej dwie osoby muszą mieć komplet dokumentów pozwalających na poruszanie się w danym kraju. MPJ kosztuje tylko 30 zł na 3 lata i jest wyrabiane „od ręki” - przynajmniej w moim WK. Koniec rady. Jest po prostu zbyt oczywista, żeby ją rozwijać.
TASMANIA
O 15 zaczynamy swoją australijską przygodę. Wsiadamy do super wygodnego, super drogiego samochodu.
Zmierzamy do Binalong Bay – tam zamieszkamy przez najbliższe 3 dni. W samochodzie co chwilę słychać „patrzcie tam, o ja! tam popatrzcie, Boże, jak pięknie”. Wydawałoby się - zwykła droga. Zauroczyła nas po kilkunastu kilometrach. Bo piękno Tasmanii polega na widokach: pusto, natura nienaruszona, soczysta zieleń, krowy i owce na zboczach. W tle góry. Brak samochodów, ludzi też właściwie nie widać. Po drodze mijamy małe wiejskie miasteczka. Brzmi jak opis wiejskiego landszafciku? I tak jest. Mądry był Tuwim kiedy pisał: Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia… Bo już jesteśmy zakochani. I biadolimy, że mamy tak mało czasu na ten najmniejszy stan w Australii a jeden cały dzień rozpłynął się na lotniskach :( .
Krowy na Tasmanii. Nie śmiejcie się ale one jakieś inne są. Inne niż nasze mućki. Po pierwsze czyste i błyszczące. Po drugie ciekawskie bardzo. Kiedy podchodziliśmy do pastwiska wszystkie uciekały na bezpieczną odległość. Kiedy odchodziliśmy podążały całym stadem za nami. Kiedy odwracaliśmy się w ich stronę stawały, ustawiały się w szeregu i przyglądały się zaciekawione.
Opiekę nad stadem sprawuje potężny byk. Kiedy próbowaliśmy podejść bliżej odstraszał nas rykiem.
Krowy zresztą fascynowały nas przez cały pobyt :lol: – tu małe cielaki z Victorii:
No dobra – ja Wam tu o krowach a Australia czeka.
Mamy mało czasu na dojazd bo po drodze musimy jeszcze zrobić zakupy w Świętej Helenie oddalonej od Binalong 11 km a sklepy zamykają o szóstej. Zresztą te zakupy to kolejne przeżycie. :shock: Ostatnia moja rada - nr 3: nie przeliczaj – przyjmij na klatę coś co wiesz od momentu, kiedy postanowiłeś/aś pojechać do Australii i nie przeliczaj. Po prostu kupuj co musisz/chcesz kupić i nie psuj sobie pobytu faktem, że prawdziwy chleb kosztuje 20 zł, za kg ryby zapłacisz nawet 150 (red snaper - mniam) a za limonki 100 zł/kg. Przy czym: są też tańsze ryby, masło kosztuje ok. 2,70 $, wodę można kupić za 1$ /1,5 litra, ciągle są jakieś promocje no i w końcu – Coles jest tańszy od IGA. Ale my kupowaliśmy podstawowe produkty w IGA bo Coles’a nie ma po prostu w małych miasteczkach. W każdym razie jedzenie po prostu trzeba wliczyć w koszty. :D Gwarantuję Wam – przyjęcie do wiadomości, że nie można przeżyć bez jedzenia daje natychmiastową ulgę. Bo np. na Tasmanii jest wołowina, której smak rekompensuje jej cenę. Mango też smakują niebiańsko. I wiele innych rzeczy. Żeby nie zapomnieć o czereśniach na które właśnie był sezon … No i Tim-Tam’y. A! ale za wodę nie płacimy nic – kranówka jest lepsza niż butelkowana. W pozostałych miejscach Australii, w których byłam jest wstrętna – trzeba było wydawać kasę na mineralkę.
Kiedy dojeżdżamy do domu okazuje się, że jest uroczy jak cała Tasmania.
Przeszklony salon z widokiem na morze i kominek – rzecz bardzo przydatna bo wieczory i noce na Tasmanii są chłodne nawet w lecie. Temperatura oscyluje w okolicach 10 °C z tendencją zniżkową. Ale najważniejsze jest położenie – w odległości kilkunastu metrów od pięknej białej plaży w Zatoce Ogni. Po plażach Zanzibaru nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zobaczę takie piękne połączenia kolorów - ten biały piasek, turkusowe morze …. Bay of Fires to jedno z piękniejszych miejsc jakie widziałam w Australii. W komplecie z białym piaskiem i przepięknym kolorem wody otrzymałam jeszcze wielkie kolorowe głazy poukładane jak w przestrzennych puzzle. Plus intensywna zieleń. W zatoce po raz pierwszy ogarnia mnie to uczucie euforii, które pewno wszyscy dobrze znacie: po wielu miesiącach planowania, czytania i oglądania - mieć TO właśnie miejsce tuż przed oczami. Zresztą… niech przemówią zdjęcia.
Wśród skał zdarzały się też smaczki typu "woow jakie to wielkie" :lol:
Czytałam na blogach, że nazwa zatoki powstała od koloru skał pokrytych czerwonymi i pomarańczowymi porostami. To nieprawda. Nazwę zatoce nadał w XVIII wieku kapitan Furneaux, który płynąc tam zobaczył na wybrzeżu ogień rozpalony przez Aborygenów. Te porosty faktycznie dają całą gamę kolorów: od białych, żółtych przez ceglaste aż do ognistej czerwieni. Dużo zależy od pory dnia i naświetlenia. Sama zatoka ma kilkanaście kilometrów - przez te trzy dni ciągle odkrywaliśmy nowe widoki. Tu zejście do zatoki tuż koło naszego domu:
I "nasza" cześć zatoki:
Pierwszego dnia, wieczorem, już w domu, dostajemy jeszcze dawkę adrenaliny. Na tarasie obok drzwi wejściowych pojawia się takie stworzenie:
Widzicie jego wielkość? Dom był pokryty deskami panelowym i Edward (z racji rozmiaru dostał własne imię) siedział na ścianie. Był wielkości rozwartej ręki. Wyobraźnia już podsunęła mi całe hordy pałętających się wokół nas pająków. I wiecie co? Edward był właściwie ostatnim pająkiem, którego widziałam. Nie licząc tego z ostatniego dnia pobytu w Australii, który - z racji niewielkich wymiarów (pudełko od zapałek najwyżej) - nawet nie zasłużył na chrzciny. Został po prostu przez litościwego Łukasza wyrzucony z domu (czy jak tam nazwać miejsce, w którym wtedy mieszkaliśmy) Nie wiem czy udało mi się dobrze go wyśledzić w internecie ale podejrzewam, że to Huntsman: pająk, który nie snuje sieci tylko poluje na zdobycz – zwierzątko właściwie nieszkodliwe dla człowieka. Druga sprawa, że będąc tam nic nie wiedzieliśmy o jego zamiarach w stosunku do nas, więc traktowaliśmy go z należnym mu respektem (głównie pytaniami żeńskiej części wycieczki przed wyjściem: „a Edward jest?” )Kolejnego dnia jedziemy do parku narodowego Freycinet. To tam znajduje się Wineglass Bay – zatoka, której zdjęcie pojawia się we wszystkich przewodnikach reklamujących Tasmanię i o której mówi się, ze jest jedną z najpiękniejszych zatok świata. Wjazd do parku kosztuje 22 $ za samochód osobowy bez różnicy ile osób w tym samochodzie siedzi. To chyba taki standard bo we wszystkich parkach, które odwiedzaliśmy cena była taka lub bardzo zbliżona. Co ciekawe wejście pieszo pojedynczej osoby kosztuje niewiele mniej – 11$. Jest jeszcze możliwość wykupienia karnetu na wszystkie parki na Tasmanii (56$).
Na parkingu, gdzie zostawiamy samochód mamy pierwszą styczność ze zwierzakami Australii: na powitanie wychodzą (wykicuja?) urocze walabie. Niby dzikie bo nikt ich w klatce nie trzyma ale zupełnie nie boją się ludzi. Pozwalają się nawet pogłaskać i ciekawie zaglądają w aparat. Przy okazji – pozwólcie, że przedstawię Łukasza - to ten na zdjęciu z prawej :D
Opinie czytane w Internecie na temat trasy do Wineglass Lookout bardzo zróżnicowane. Moim zdaniem szlak nie jest trudny. Mój mąż stwierdził, że dla emerytów ale przesadza jak zwykle. Wymaga to trochę wysiłku bo pnie się pod górę ale zdecydowanie warto. Dystans wraz z powrotem jest wyliczony na 2 km i 1h. Po drodze mijamy ogromne skały z różowo-czerwonego i szarego granitu.
Widok na zatokę jest nagrodą. Ma idealny kształt i te kolory… Nie wiadomo czy swoją nazwę zawdzięcza właśnie temu kieliszkowatemu kształtowi czy krystalicznej wodzie.
Decydujemy się zejść na dół do zatoki. Tu trasa jest trochę cięższa, bardziej stroma ale też nie jest to problem. No i na dole czeka kolejna nagroda. Piękna plaża i delfiny. No i pierwsze opalanie w Australii. Krótkie, jakieś pół godziny z filtrami 50 bo przestrogi o australijskim słońcu nie są przesadzone – 2 dni później przekonał się o tym Łukasz, który tego dnia zapomniał, że stopy też należy posmarować.
W drodze powrotnej zajeżdżamy do Bicheno żeby zobaczyć Blowhole. To taka dziura w nadmorskich skałach, w którą wpływa woda i wybucha do góry tworząc wodny gejzer. Opisywane jako coś wartego zobaczenia. Może kiedy fale są większe wrażenia są bardziej spektakularne. My chyba nie trafiliśmy na odpowiedni moment. No bo ludzie mają zdjęcia np. takie:
http://www.kuriositas.com/2013/06/the-b ... t-its.html
a my mamy takie:
Kolejny dzień poświęcamy na powłóczenie się po okolicznych lasach. Zaczynamy od St. Columba Falls wchodzimy na krótki szlak i nagle czujemy się jak bohaterzy Jurassic Park. Gąszcz drzew, olbrzymie paprocie.